poniedziałek, 10 listopada 2014

Imperium atakuje

Och, może jeszcze nie w tej chwili, ale. Wreszcie wyszły na jaw, w całej swej okazałości, imperialistyczne plany królowych. Przyznaję, mają dziewczyny i spore ambicje, i ułańską fantazję.

Oczywiście nie przybiegły do mnie z tajnym paktem, o nie. Jednak z okruchów codzienności wyłania się coraz lepszy obraz królewskich zamierzeń.

Więc po pierwsze położyły nacisk na kształcenie językowe.

- Mamo, lić! - zarządzają, chowając się za drzwi sypialni. 
- Raz, dwa, trzy... - zaczynam.
- Mamo, ale lić po agieńsku!
- One, two, three...

Albo.
- Mamo, lić po sisiańsku.
- Uno, dos, tres, cuatro, cinco, seis...
- Śete, oćio, nembe, dieź - kończy za mnie Wiktoria.
- Gdzie jest Ela? Gdzie jest Ela? - wołam, gdy przebrzmi echo odliczanki. Ela wychyla się nieco zza drzwi, więc wołam "Tutaj!". A wówczas królowa udziela mi reprymendy:
- Mamo, móf "Aki"!
- Mam mówić aquí?
- Tak. I dode ea Ela.
- Dobrze. To schowaj się jeszcze raz. ¿Dónde está Ela? ¿Dónde está Ela? ¡Aquí!*

Albo.
Idziemy do biblioteki. Ela buszuje po okolicznych krzakach, Wiki idzie obok mnie i coś mruczy pod nosem. Mruczy i mruczy. Milknie na chwilę i zaczyna od nowa. Przysłuchuję się, cóż to za litanię odmawia królowa, Plejn, lamp, fiś, tedi bll, bii, digel, stal, bet, lobot, fokś, flalel, kalo... [plane, lamp, fish, teddy bear, bee, digger, star, bed, robot, fox, flower, carrot].

Czyli tak. Hiszpański załatwia królowym jakieś 650 milionów urzeczonych poddanych, a angielski dorzuca swoje skromne 355 milionów. Całkiem nieźle. Może nawet mężów jakiś sensownych znajdzie się w tym gronie.

Ale dla królowych to nadal za mało. Phi! Cztery kontynenty? Bo przecież Afryki to tylko marne skrawki są anglo- lub hiszpańskojęzyczne, więc nie ma co jej wliczać. Chyba że...

- Baba yetu, yetu, yetu! - nucą od kwadransa, plącząc się po pałacu.
- A wiecie, co znaczy "Baba yetu"?
- Co?
- To słowa w języku suahili, oznaczające "Ojcze nasz". Językiem suahili mówią ludzie w Afryce. Kojarzycie Afrykę? To tam, gdzie mieszka Murzynek Bambo. W Afryce jest bardzo gorąco. I żyją tam słonie i lwy. A ta piosenka, "Baba yetu", to modlitwa do Pana Boga.
- I Pan Bog ją lubi - podsumowuje dyskusję królowa Wiktoria, po czym wydaje dekret - Mamo, czi możesz nam puścić "Baba yetu"?

Uruchamiałam teledysk, zacierając ręce. 50 milionów! 50 milionów użytkowników języka! Afryka jest nasza! Tymczasem polowanie na nowe terytoria jeszcze się nie skończyło...


- Co to?! Co to?! - woła zaaferowana Wiktoria w trzeciej minucie piosenki. Teledysk zna już na wskroś, ale ciągle zapominała, jak brzmi to bardzo ważne, intrygujące słówko...
- To jest kosmos.
- Koch-moch! - powtarza z rozmarzeniem.
- Koch-moch! - wtóruje jej zachwycona Elżunia.

Każdego niemal dnia, przy wieczornej kaszy, czekają na kosmos. A wcześniej, gdy na dworze robi się ciemno, królowe wygrzebują w kufrów absolutnie profesjonalne lunety (w tej roli: plastykowe kręgle) i, stając przy balkonowym oknie, obserwują Księżyc.

Wreszcie stało się jasne, że królewskie imperium nie oprze się o Andy czy Górę Kościuszki. O nie! Na sztandarach wyszyjemy raczej coś w stylu "Space: the final frontier...".



* Jeśli chodzi o języki obce, najlepiej radzę sobie z wiktoriańskim... Królowe poznają więc bardzo oryginalne wersje agieńskiego i sisiańskiego.

2 komentarze:

  1. Było już "O dwóch takich, co ukradli księżyc", więc nuda. Nadszedł czas, by skraść Kosmos. Podejrzewam, że do swoich planów mogą zaangażować Pana Boga. "Będzie, będzie się działo..." :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ba, Elżbieta nie od parady ma przecież kapłański rodowód ;)

      Usuń

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)