czwartek, 20 marca 2014

Trzy sceny z życia

Taksi

Jedziesz do przychodni. Z dziećmi. Młodsze trzymasz w nosidle na klacie, starsze wtula Ci się w żebra. Plecak z podręcznymi akcesoriami ściskasz między stopami. Starasz się zachować spokój, choć:
a) jesteś już prawie spóźniona na wizytę,
b) dzieci grzeją Cię niemiłosiernie,
c) młodsze chce wyskoczyć z nosidła,
d) starsze mantruje słabym głosem: "Do dom, Titi do dom. Do dom, Titi do dom..."

Ale jedziesz. Zbliżasz się do celu. Dobrze idzie, powtarzasz sobie, dobrze nam idzie.

2000 metrów przed celem podróży taksówkarz uznaje, że nie zdzierży zabrudzeń na przedniej szybie i uruchamia spryskiwacz. 1800 metrów przed celem podróży starsze dziecko uznaje, że nie zdzierży zapachu płynu do czyszczenia szyb i uruchamia swój własny, gębowy spryskiwacz.

  1. Prawą ręką, po omacku, bo widok zasłania Ci przytwierdzone do piersi młodsze dziecko, otwierasz plecak i szukasz w nim czegokolwiek, czym można zatkać starsze dziecko. Dresowe spodnie młodszego dziecka będą do tego idealne...
  2. Równocześnie lewą ręką starasz się wytrzeć/zebrać/ złapać to wszystko, co zaczęło już spływać na tapicerkę kanapy.
  3. Oczywiście niewiele widzisz, bo młodsze dziecko stoi na Twoich kolanach (w nosidle, w nosidle, ale stoi) i wypełnia sobą 90% pola widzenia; łypiesz więc oczyma na boki, niczym kura na klepisku.
  4. Na przemian starasz się uspokoić dziecko starsze (a fontanna ze śniadaniowym mlekiem wciąż bije) i zdyscyplinować dziecko młodsze (bo już prawie wylazło z tego nosidła).
  5. Pomiędzy uspokajaniem i dyscyplinowaniem wtrącasz przebłagania dla taksiarza, który raz po raz rzuca we wsteczne lusterko przerażone spojrzenie.
  6. Gdy fontanna wreszcie się kończy, zdejmujesz ze starszego dziecka brudne ubrania, doczyszczasz kanapę wozu, płacisz za kurs i, w tysiącach przebłagalnych ukłonów wypełzasz z taksówki, wywlekając ze sobą półżywe starsze dziecko.

Recepcja

Kolejki są dwie. Obie jak po mięso w PRL-u. Stajesz w jednej, wybranej na chybił-trafił i kończysz rozbieranie dzieci. Młodsze, gdy tylko uwalniasz je z nosidła, zaczyna biegać po całym holu. Jednym okiem patrzysz na nie, drugim na kolejkę do sąsiedniej rejestracji, trzecim na zegar. Jesteś spóźniona, młodsze dziecko zaraz wybiegnie z budynku, starsze zaraz się przewróci ze zmęczenia (przynajmniej nigdzie nie zwieje), a ty nadal nie wiesz, czy stoisz w odpowiednim ogonku.

Co robisz?
a) Naprędce się klonujesz - cztery egzemplarze Ciebie bez problemu poradzą sobie z dwiema kolejkami i dwójką dzieci.
b) W kontekście Ojapierdolęjużniemogę ciepło myślisz o Zimno.
c) Zostawiasz plecak, łachy i starsze dziecko w jednej kolejce, sama stajesz w drugiej i, chrzaniąc savoir vivre, drzesz się na pół korytarza: "Luśka, choć tutaj!"


Gabinet

Nareszcie. Stajecie przed obliczem lekarza. Na widok białego kitla starsze dziecko odzyskuje nieco energii - akurat tyle, żeby wystarczyło na małą sesyjkę histerii. Dziko zawodząc, trzyma się kurczowo Twoich tętnic szyjnych. Lekarz zaczyna więc badanie od młodszej pacjentki. Z uwieszonym na szyi starszym dzieckiem rozbierasz to młodsze.

Badanie trwa 30 sekund. Ponieważ dziecko młodsze ani myśli na powrót się ubierać, pozwalasz mu biegać po gabinecie w negliżu i zaczynasz rozbierać dziecko starsze. Jego ryk się wzmaga. Mury Jerycha nie miałyby szans. Badanie trwa 5 minut, bo dziecko starsze tak silnie napina mięśnie i usztywnia całe ciało, że lekarz nie może nic zdziałać. W tym czasie dziecko młodsze podkrada z biurka lekarza długopisy oraz dobiera się do kosza z odpadami sanitarnymi.

Wreszcie koniec badania. Lekarz stawia diagnozy, wyjaśnia plan leczenia, zapisuje instrukcje i zalecenia. Tymczasem dziecko starsze otwiera już drzwi na korytarz, a dziecko młodsze robi papa i znika za winklem.




11 komentarzy:

  1. Ja w takich sytuacjach zaczynam się zastanawiać czy moje dzieci zmieścilyby się jeszcze do okna życia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje już w dniu narodzin musiałabym dopychać kolanem ;)

      Usuń
  2. Ja wykorzystałam Babcię i dzięki temu jakoś się dało wytrzymać w kolejce i w gabinecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęściara! Babcie, dziadkowie, ciocie i wujkowie królowych są rozsiani po Polsce...

      Usuń
    2. Toś w odpowiednim momencie ten komentarz napisała Choć może jednak trochę za późno ;-)

      Usuń
  3. Wow! Podziwiam za odwagę, z dwójka maluchów bez wózka. Kiedyś już sie tak zrobiłam, wiec teraz z dwójka nie ruszam sie bez wózka. Szczególnie teraz kiedy mały zaczął chodzić. Grunt, ze dałaś sobie radę. Dzieci były u lekarza i teraz to już bedzie z górki;)
    P.s Co królewnom dolega?
    Papola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z wózkiem to dopiero byłaby rzeźnia! Imaginuj sobie: podjechać do taksi, wyjąć Elę z wózka, trzymając ją w zębach, złożyć ustrojstwo. Trzymając obie panny władować wózek do bagażnika. Potem zwykłe atrakcje jazdy, a przy wysiadaniu znów rozkładanie wózka. O ile przy ładowaniu go do bagażnika mogłabym liczyć na uprzejmość kierowcy, to po zabrudzeniu mu połowy samochodu musiałabym radzić sobie sama...

      Byłyśmy u ortopedy. Ela na kontroli chodu (biegu?). Wiki, bo po zimie zaczęła mocno koślawić prawą stopę. Zobaczymy, co z tego wyniknie...

      Usuń
    2. jak jest z jazdą taksówką bez fotelików? nie ma z tym problemów? ja się właśnie zastanawiam, co robić w takiej sytuacji? trzymać dziecko na kolanach? zapiąć nas obie?
      historia nieziemska; gdybym nie miała dziecka, to bym w nią nie uwierzyła :D Ale z dziećmi wszystko jest możliwe, chociaż niewiarygodne :d

      Usuń
    3. W taksówkach nie ma obowiązku przewożenia dzieci w fotelikach. Tak mi przynajmniej powiedział kiedyś jeden taksiarz. Póki dziewczynki były małe, tachałam ze sobą ten pierwszy fotelik, noworodkowy. Ich obecnych fotelików nie da się wyjąć z naszego auta. Elusiowy fotelik montuje się ponad godzinę (bo to taki dla starszaków, montowany tyłem do kierunku jazdy, w samochodzie bez iso-fiksa), tak że ten, tego, no.

      Z pasami w taksi jest problem... Gdy bezwzględnie muszę pojechać gdzieś taksówką z dzieckiem, siadam z tyłu, a dziecko mam w nosidle na klacie. Wcześniej zapinałam nas obie, pasem przez moje ramię i tył nosidełka/plecki dziecka, ale ponoć to bardzo niedobre rozwiązanie, bo przy wypadku pas się napina i działa na dziecko z jednej strony, a moja siła zgniata je z drugiej i dziecko jest między młotem a kowadłem... Taksiarz radził, żeby zapinać pasem tylko siebie, a dziecko trzymać na kolanach, przodem do siebie, wtulone w klatę. Tyle że przy dwóch pannach w taksi taki scenariusz i tak jest niewykonalny. Wtedy, w drodze do przychodni, nie zapięłam nikogo. Lewą ręką trzymałam Wiki, prawą plecak. Podczas akcji "Fontanna" trzymałam już tysiąc rzeczy na raz i siedziałam w wozie bokiem. A Ela stała mi na kolanach...

      Usuń
  4. Uff, już po wszystkim.

    Ale właśnie mi uświadomiłaś, że wkrótce czeka nas bilans dwulatka. To będzie materiał na post. Pani doktor twierdzi, że jeszcze takiego pacjenta jak Pierworodny nie miała. A ja jej wierzę. I zanim nie poznała Pierworodnego nie zdarzyło jej się badać dziecka na 6 rąk. Dwie matczyne obejmowały przerażone dziecko, dwie lekarskie były trzymane jak najdalej od dziecka, a dwie ojcowskie przykładały do dziecięcego ciałka stetoskop, aby pani doktor mogła coś usłyszeć. Nie usłyszała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchaj, może ja Ci się wypożyczę na ten bilans? Zawsze to dodatkowa para rąk do trzymania... Wikulowy bilans przebiegał dość podobnie do tego, co opisujesz. Dlatego w książeczce zdrowia Wiki ma wpisane: "Pomiar ciśnienia niemożliwy z powodu braku współpracy dziecka". Insza sprawa, że nasza pediatra jakoś wybitnie do współpracy z małymi pacjentami się nie garnie. Przez pierwszy rok życia Wikula wmawiała mi, że dziecko na pewno jest głodne i dlatego ryczy na każdej wizycie. Potem zmieniła śpiewkę na "A cóż ona tak płacze? Przecież nic się nie dzieje". Tak że ten, tego...

      Usuń

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)