wtorek, 2 czerwca 2015

Witaj, królowo!

Zaiste, poród był wielce przyjemny.

Och, nie w płaszczyźnie fizycznej, ma się rozumieć. Bolało przecież pieruńsko. Ale tak to już jest, jak się baba uprze rodzić bez medykamentów, a dziecię nie dość, że upchnęło swoje ponad cztery kilo w pięćdziesięciu dwóch centymetrach, to jeszcze oplotło się dokumentnie pępowiną i wsunęło pod nią rączkę. (A mówiłam nie raz i nie dwa, że odstawia mi tam w trzewiach kankany? Że kręci piruety? Więc jeden oplot pępowiny był wokół szyjki, drugim zaś przewiązała się królowa niczym Miss Polonia szarfą - na skos przez brzuszek. Wyplątać jej z tych zawijasów nijak nie mogli...).

Ale jeśli pominąć te wszystkie średnio przyjemne doznania ciała, to było bosko.

Pochylali się nade mną z troską, poprawiali poduchy, szeptali, że jestem dzielna. Młodziutka lekarka prosiła:
- Niech mnie pani ściśnie za rękę.
- Boję się, że zmiażdżę pani palce...
- Nie szkodzi. Proszę mnie mocno trzymać.

Położne i lekarki stały wokół wianuszkiem. Studenteria ustawiła się w trójszeregu pod ścianą. Cała świta liczyła piętnaście osób - tak to wygląda, gdy rodzi się w szpitalu uniwersytetu medycznego, w godzinach porannych wykładów. I gdy donośnym głosem daje się wyraźne znaki, że COŚ się dzieje.

W jednej chwili* zyskałyśmy niebywałą popularność. Przez kolejne dwa dni każdy, kogo mijałyśmy na szpitalnym korytarzu, podchodził do nas i zagadywał:
- O! A ja widziałam/ -em ten poród! Pani rodziła rano.
A potem dodawał, nieco zawstydzony (lub nie):
- Poznałam/ -em po ubranku córeczki...
- To był ten poród w stylu "Dużo darcia, duże dziecko" - odpowiadałam. - Trochę inaczej wyglądam, gdy tak opętańczo nie krzyczę, prawda?
Potem oczywiście następowała seria tradycyjnych ochów i achów nad łóżeczkiem królowej.

I to wszystko w polskim szpitalu. Na NFZ. Dziwna placówka. Przez trzy doby pobytu nie spotkałam nikogo z fochem. Zaprawdę, dziwna placówka...


* Chwila jest pojęciem względnym. Dla mnie trwała wieki. Według karty wypisu, pięć minut.

7 komentarzy:

  1. Rzeczywiście trudno uwierzyć - na nfz z troską i bez focha? To są jeszcze takie szpitale? Podziwiam cię z całego serca, Anulka "dość" duża, a ty ją w pięć minut... ;-)
    PS. Mój Wojtaszek owinął się pępowiną 3 razy, Barbara zaś zawiązała sobie węzeł prawdziwy. Taka zdolna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asiu, bo po osiemnastu dniach w skurczach i pięciu godzinach w bólu miałam już totalnie dość tego całego rodzenia...
      (I na etapie, że tak powiem, główkowym, tradycyjnie darłam się "Wyjmijcie ją, ja już nie chcę rodzić!!!) :)

      Wojtaszek 3 razy owinięty? Rety, to ta pępowina musiała być długości jelita ;))

      Usuń
  2. Najpierw pomyslalam "o matko, tylu ludzi ja ogladalo w takiej chwili! biedactwo!", a zaraz potem uzmyslowilam sobie, ze mnie ogladalo juz tylu lekarzy, ze pewnie podwoilabym Twoja swite... tyle ze nigdy nie bylo ich tylu naraz, ha ha!;-) Cudnie, ze masz tak dobre wspomnienia. No, oprocz bolu moze. I to na nfz... Kto by pomyslal...;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niby tylu oglądało, ale robili to w pojedynkę.
      Ja świcie studentów powiedziałam zdecydowane i kategoryczne nie!
      No i kto wie, może dlatego zapisali mnie na zaplanowaną cesarkę? ;)
      Ja tez mam bardzo fajne wspomnienia z porodów, mimo że sytuacje po nich następujące już tak optymistycznie nie nastrajały.
      Ale i tak twierdzę, że poród to coś niesamowitego :)

      Usuń
    2. Ale wiesz, ja ich nawet nie zauważyłam. Tych studentów. Weszli jakoś cichaczem najwyraźniej ;) Zresztą, co innego miałam na głowie, niż rozglądać się po kątach. Dopiero gdy odwinęłam Annę z pępowiny i przytuliłam ją do siebie, potoczyłam po sali zmęczonym spojrzeniem i zdębiałam. Że było piętnaście osób, powiedział mi potem mąż :)

      Usuń
    3. Fidrygauko, gdy decydowałam się na szpital kliniczny, podpytałam moją lekarkę, jak to jest z tymi studentami - czy nie właduje mi się na salę pół wydziału? Pani doktor uspokoiła mnie, że wpuszczają do porodu po jednym studencie. Zresztą to samo powiedział znajoma, która rodziła w tym samym szpitalu dwoje dzieci. Najwidoczniej studenci uznali moje gromkie pokrzykiwania za grupowe zaproszenie :) O co zupełnie nie mam pretensji. Ani mnie ta ich obecność ziała, ani grzębiła, jak mawiała Chmielewska. Może to kwestia kolejnego porodu. Przy pierwszym pewnie czułabym dyskomfort, ale jako recydywistka, zupełnie wyłączyłam się z otoczenia. Ledwo słyszałam, co do mnie mówi położna :)

      Usuń
  3. Toż musieli powitać Królową ;) U mnie ciut więcej było przy pierwszym ( chyba dlatego że był to prawie 5kg mężczyzna :P ) Młoda tyle uwagi nie zwracała na siebie .. aż do swojego pierwszego półrocza gdy z Anielicy zaczęły wystawać różki :P A na imię jej ZOŁZA :P Kłaniam się nisko Królowej :)

    OdpowiedzUsuń

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)