Wszystko jest tym razem jakoś bardziej.
Mdłości większe niż kiedykolwiek. Ciężarna śpiączka zwala mnie z nóg od trzeciego tygodnia i jakoś nie myśli odpuścić. Skoki apetytu i napady pragnienia wprawiają w zdumienie. Nocne budzenie, duszności i bóle w krzyżu też uaktywniły się od razu z pełną mocą. A co!
I gdy już uda mi się przysnąć, między jedną pobudką, bo siku, drugą, bo Ela i trzecią, bo Wiki, mam sny. A raczej SNY. Takie maksymalnie ciążowe, barwne, wielowątkowe. Gotowe scenariusze do filmów grozy, brazylijskich tasiemców i poczciwych kryminałów.
Jeden o obozie jenieckim. Sowieckim. Byli wojskowi w mundurach z gwiazdami, drewniane baraki, druty kolczaste, pył, syf, głód i nędza. I byliśmy my, oficerowie knujący plan ucieczki. Potem jakoś mimochodem wyszło na jaw, że ci sowieccy żołnierze to jednak są kosmici, więc walka o wolność zyskała nowy, międzyplanetarny wymiar. Powstanie się udało, choć było ciężko. Broń zdobywaliśmy na wrogu lub łapaliśmy w ręce co popadnie. Ja rozwaliłam pięciu strażników dziecięcymi nożyczkami do paznokci, takimi z okrągłymi czubeczkami. Nie pytajcie o szczegóły. Powiem tylko, że było ciężko.
Drugi sen był o tym, że mój ukochany chłop znalazł sobie jaką małolatę. To mój stały sen ciążowy, więc stoicko przyjęłam go na klatę. Obyło się bez draki i łzawych scen. I nawet ładna była ta małolata, ma chłop gust, nie powiem.
Potem było jeszcze kilka efektownych zbrodni w afekcie, podróż transybirem i pobyt w rosyjskim szpitalu (chyba za dużo czytam o Wschodzie).
A później szliśmy sobie osiedlową aleją. Nocą. Bez dzieci. Wszak w snach wszystko jest możliwe. Szliśmy sobie, szliśmy, aż napatoczyliśmy się na wypadek samochodowy. Najpierw zobaczyłam na jezdni kobietę. Leżała na plecach, z nogami ustawionymi jak do akcji "o, już główkę widać". Kilka metrów przed nią stał wrak samochodu. W środku jeden ludź, pod autem drugi. Krzyknęłam do ukochanego, żeby leciał do tej rodzącej, sprawdził, czy przytomna i okrył ją kurtką, a sama podbiegłam do samochodu. Oceniłam stan poszkodowanych i wyjęłam telefon. Jakiś to był numer? - usiłowałam sobie przypomnieć. - 221? Nie... 121? Eh, to może na ten stary zadzwonię. Tylko 997 czy 999? Cholera! - gorączkowałam się, a tymczasem ludź pod autem wyraźnie się wykrwawiał, a ludź w aucie tracił przytomność. I wtedy, w tym śnie, przypomniałam sobie, że przecież Matka Ratownik miała u siebie taką ramkę z numerami alarmowymi. Odpowiedni rysunek stanął mi przed oczyma i już spokojnie wykręciłam numer na pogotowie, a potem nad wyraz rzeczowo objaśniłam, gdzie, co i jak. Koniec meldunku składałam już na jawie, ale bardzo starałam się nie budzić za szybko, bo chciałam poczekać na przyjazd karetki...
Wreszcie trafił się i sen proroczy. Otóż wyrwaliśmy się z ukochanym na pół dnia do Zakopca. (To zadziwiające, ileż my się nawojażujemy we dwoje w moich snach! Ciągle jakieś randki i wypady bez dzieci). Czasu mieliśmy mało, a dzień był wyjątkowo mglisty, w dodatku padało, uznaliśmy więc, że najlepsze, co możemy zrobić, to przejść Krupówkami pod kolejkę i wjechać na Gubałówkę, żeby choć przez ten deszcz i mgłę kawałek gór zobaczyć. Szliśmy więc dziarskim krokiem, ale nie wiedzieć czemu w górę ulicy, a nie w dół. Gdzieś na wysokości Staszica napatoczyła się na nas buda z rybami. Ale nie że pstrąg prosto z potoku, o nie. W budzie sprzedawano rybne burgery. Konkretnie ze śledzi. Normalnie przemielone, obtoczone w bułce i usmażone na rumiano. W piętnastu wariantach smakowych. Sobie kupiłam takie dla alergików (sprzedawczyni zapewniała, że są najświeższe i najlepsze dla kobiet w ciąży), a ukochanemu wybrałam wersję klasyczną, bo on nie lubi kulinarnych udziwnień. I tak sobie szliśmy tymi Krupówkami, pałaszując kotlety ze śledzi... To było w czwartek. Znaczy w czwartkowym śnie. Zachodzę w piątek na targ (a dzień był wyjątkowo mglisty, w dodatku padało), do takiego wozu z najlepszymi rybami w mieście, a tam pierwsza rzecz, która widzę, to kotlety rybne. Pytam więc ekspedientkę: "Z czego są te kotlety?". A ona na to: "Z dorsza i śledzia". No i jakże miałam ich nie kupić? Wbrew proroctwom postąpić?
Trzymam kciuki, zeby mdlosci choc troche odpuscily I zeby wszystko szlo gladko:-) Fajnie tu bedzie czytac o kolejnym dzieciatku:-)Gratulacje ogromne i prosze nas tu jak najszybciej informowac o tym, czy to kolejna krolowa czy moze krol tym razem!:-) Buziaki!!
OdpowiedzUsuńMdłości odeszły już do historii... Jam już na półmetku :) Już niedługo, już za chwilkę wyjawię królewską płeć, tylko jeszcze czekam na Wasze wróżenie z fusów ;)
UsuńTo ja obstawiam kolejna dziewczynke!:-)
UsuńJa obstawiam początek męskiej linii. To znaczy, że będzie dziewczynka, bo ja się zawsze mylę.
UsuńHihi, niezłe te zakłady, całkiem niezłe ;)
UsuńAsiu, ale jeśli (hipotetycznie mówię) to byłaby jednak dziewczynka, to znaczyłoby, że nie zawsze się mylisz, mówiąc, że zawsze się mylisz :)
hahahah nio ja takich nie miałam :P za to wszytko inne tak ..łączę się w bólu niewygody ( na szczęście znany termin jej (niewygody) zakończenia ) , I czekam zniecierpliwiona czy to kolejna królowa czy może książę :)
OdpowiedzUsuńOch, ciążowe niewygody, jakże szybko się o nich zapomina, gdy przychodzą niewygody połogu ;)
UsuńA to fakt chociaż mnie na szczęście połóg oszczędził męki , był czasem rehabilitacji mojej psychiki ;)
UsuńSzczęściaro, to ja Ci może dzieci na czas połogu podrzucę? Wówczas też miałabym możliwość rehabilitowania swojej psychiki :)
UsuńA czy jest jeszcze jakaś dodatkowa opcja :D? Nie wiem czy z 5 dzieci moja psychika by nie ucierpiała zbytnio :)
UsuńSądzę, że przy piątce osiąga się zen ;)
UsuńU mnie to druga ciąża i mdłości bardziej, samopoczucie bardziej, wszystko bardziej. Bo upały się przedłużały bez sensu na początku ciąży, na szczęście, finiszuję wkrótce, na szczęście bez upałów. Wszystko w sumie gorzej - bo i brak tylu snów, a tak chciałam znów te sny przeżywać! Uwielbiałam sny z pierwszej ciąży. Na szczęście, niewygody ciąży mijają niedługo po porodzie, a to szybko schodzi! :) Trzymam kciuki za trzeciego w kolejce do tronu!
OdpowiedzUsuńU nas nie ma kolejek - tron szeroki jak ława, zmieści się cała drużyna piłkarska (a na pewno siatkarska...) ;)
UsuńDobrego finiszu Ci życzę! Takiego rach-ciach i po krzyku :)
Jakie to straszne!!! Jak ja mogłam być przez tyle czasu taka niedoinformowana??? Tylko kilka dni mnie tu nie było... I pomyśleć, że gdybym jednak została tydzień temu w Warszawie na noc, pewnie dowiedziałabym się osobiście :-(
OdpowiedzUsuńTymczasem spóźniona, ale z ogromną radością, wzruszeniem wręcz, przyłączam się do licznych gratulacji. I proszę.
Tylko nie Dajana!!!! ;-)
Nie no, brytyjską serię super imion już wykorzystaliśmy. (Choć Elżbieta to najczęściej występujące imię królowych i królewien... polskich!). Teraz czas na jakąś inną dynastię królewską, może Wazów, albo co...
Usuńgratulacje!!!!! jakoś nie umiem czytać między wierszami i zgadywać, ale teraz już nie mam wątpliwości, że pora gratulować :-)
OdpowiedzUsuńpodziwiam Cię!
Iiii tam, trójka królewiątek to jeszcze (chyba) nie tak wiele :)
UsuńGratulacje!!! Kolejny członek rodziny królewskiej to ogromny powód do radości :))) Mam nadzieję, że postów będzie z tej okazji więcej, a nie mniej. Tak odwrotnie proporcjonalnie do ilości zajęć ;)
OdpowiedzUsuńI ilości snu :)))
UsuńŻe ja Ci się śniłam? Znaczy, że nasze numery alarmowe? I czy to znaczy, znaczy te ryby, że będzie królewicz?
OdpowiedzUsuńNie wiem, co znaczą ryby... może że za mało DHA miałam w organizmie? :)
UsuńJa też nie wiem co znaczą ryby... no tak zagaduję no!!!
UsuńMoże na królewicza śnią się, dajmy na to, mintaje albo szproty? Bo śledzie to najwyraźniej na królową ;)
Usuń