Czasem powinnam się po prostu zamknąć. Ugryźć w język. Ale nie, ja zawsze muszę wyśpiewać o jedną melodię za dużo. A potem Wiktoria śmieje się na widok łysego byczka, bo mu glaca w słońcu błyszczy, jakby kombajn kosił. Albo domaga się, bym ciągle podśpiewywała, że są tacy, to nie żart, dla których jesteś wart mniej niż zerooooo, mniej niż zerooooo. O, o , o, o! Przyznacie, repertuar niezbyt trafnie dobrany dla kształtującego się dopiero, młodego ego... Ale teraz to sobie dopiero wyśpiewałam...
A wszystko przez Wiki. Zmieniałyśmy pampka, gdy nagle powiedziała: "Dobla, dobla". Pociągnęłam temat, intonując: "Dobra, dobra, dobra. tu ru ru ru ru. Dobra dobra, dobra, tu ru ru ru ru", a potem jakoś tak automatycznie przerzuciłam się na jedną taką mocno niepedagogiczną piosenkę. Wiem, nie powinnam! Już przy tych fajkach i flaszkach dotarła do mnie groza sytuacji, ale było za późno. Kawałek chwycił.
A potem, klasycznie, musiałam odśpiewywać go po tysiąckroć. "Mamo, popipaj nam! Dobla, dobla, dobla, tu lu lu, a popop ten o didach i hej hej hej!" [czyt. Mamo, pośpiewaj nam, Dobra dobra dobra, tu ru ru, a potem ten o dzieciach i hej hej hej] - domagała się co chwilę królowa Wiktoria.
Próbowałam zatrzeć ślady wychowawczej zbrodni. Ileż nanuciłam się tamtego wieczora pieśni patriotycznych, religijnych i okolicznościowych! Wszystko na nic. "Mamo, popipaj o didach. To hej hej hej! Mamo! Nooo mamooo!" Proście, a będzie wam dane. Kołaczcie, a otworzą wam...
Spoko, moje dziecko przez trzy miesiące katowało mnie "Ona tańczy dla mnie" w wykonaniu Cezika. Dobrze, że nie załapał Forfiter Blues...
OdpowiedzUsuńNas sąsiad katował tą roztańczoną panią przez długie tygodnie... Ale, ale! Od wczoraj mamy nowy hicior! "Mamija, mamija, mamija!" - woła Wiki. "Mima! Mima! Mima!" - pokrzykuje Ela. "Marina, Marina, Marina" - zawodzi Francesco Napoli.
UsuńMogę cię pocieszyć, że to zostaje potem na całe życie. Ja miałam chów muzyczny zrównoważony, dzięki czemu jednaką miłością darzyłam Fasolki i Kult, nucąc "Zuzię" obok "Baranka". A do tego jeszcze dobra polska biesiada w wersji zwyczajnej podawana w domu, natomiast pikantnymi kawałkami raczyły mnie podróże pekaesem do ciotki na wieś (słuchałam, o ile w danym momencie nie wyrzygiwałam wnętrzności do "tytki", bo nie było chemii przeciwwymiotnej). Ale sentyment został. Oj, został :). Królowe są więc stracone.
OdpowiedzUsuńCzyli są spore szanse, że dziewczynki wyjdą na ludzi ;-)
UsuńHaha. I do tego będą miały dobrze wyrobiony gust muzyczny ;-)
Usuń