poniedziałek, 25 marca 2013

Matka lump

Wyszłam dziś wieczorem z domu ubrana niczym lump... Stare, poobijane trapery, na co dzień zasłonięte wózkiem czołgiem, teraz objawiły się światu w pełnej krasie. Jeansy (jedyne, których w drugiej ciąży nie pozbyłam się z szafy) miałam uwalane błotem (Wiki na dzisiejszym spacerze odkrywała uroki roztopów. Mi utytłała tylko spodnie - sobie buty, portki, skarpetki, kurtkę, rękawiczki i policzki). Na głowie znoszona mężowa czapka (cieplejsza od mojej, a, przepraszam bardzo, marzec marcem, temperatura odczuwalna wynosiła -10), pod brodą równie znoszony mężowy szalik, na grzbiecie sporo na mnie za duża mężowa kurtka, w ręce wypchana jutowa torba...
Przemykałam więc przez osiedle, ciesząc się z zapadającego zmroku i wspominając czasy wczesnej młodości, gdy chodziłam w jeszcze bardziej lumpeksiarskich ciuchach i dziurawych glanach, a za pazuchą chowałam flachy z wiśnią.
Teraz miałam pod kurtką zupełnie inny "ładunek" - w nosidle spała Ela, a zmierzałyśmy do przychodni. Bo oto w 16. miesiącu mego macierzyństwa dopadła mnie Pierwsza Choroba Dziecka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)