środa, 27 lutego 2013

Kinomaniaczki

Byłyśmy dziś w kinie. Same! Na "Tajemnicy Westerplatte".
Przygotowania do wyjścia zaczęłam jeszcze wczoraj wieczorem: naszykowałam ubranka, spakowałam pieluchy na zmianę, rozplanowałam pory karmień obu panien i wyliczyłam, co o której godzinie muszę dziś zrobić, żeby zdążyć na seans. W rezultacie miałyśmy tylko 5 minut obsuwy, czyli wyszłyśmy z domu o 11.35. (To zasługa głównie tego, że Ela nie zrobiła tuż przed wyjściem kupy, a Wiki była zmęczona - nie miała porannej drzemki - więc nie uciekała zbyt energicznie przy ubieraniu).
Początek był super - Ela pojadła mleka i zadowolona siedziała w foteliku, a Wiki gniotła mi kolana, wgapiając się w ekran, na którym pojawiały się ciekawości nad ciekawościami: a to kilkunastometrowe psy, a to okazała krowa, a to zachód słońca nad morzem i mewy szybujące w przestworzach. Po godzinie skończyła się jednak taryfa ulgowa, bo Wikul postanowił rozprostować nóżki...
Nie umiem ocenić, czy film był dobry, bo umknęło mi około 40 minut ze środka, gdy akcja przyspieszyła. Wiktoria też wówczas przyspieszyła - biegała od lewych do prawych schodów, wspinała się na nie i tropiła światełka w korytarzu do wyjścia z sali. Przy okazji okazało się, że umie wchodzić po schodach. I że wcale nie boi się oddalać ode mnie na kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt metrów - czas pomyśleć o kupieniu jakiejś smyczy czy czegoś w ten deseń.
Wyjście udało się całkiem całkiem. Widziałam początek i koniec filmu, udało mi się śledzić (choć nie zawsze wzrokiem) główny wątek, a obawy o to, czy huk filmowych wystrzałów nie zafunduje nam wystrzałowego wieczoru, z Elą drąca się od nadmiaru bodźców, okazały się niepotrzebne.
Chyba częściej będziemy się włóczyć po kinach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)