Było ich pięciu, rosłych, majestatycznych. Jeden z gitarą. Stali ciasno obok siebie i gromko śpiewali boliwijską kolędę. Królowa Wiktoria zatrzymała się metr przed nimi i znieruchomiała niczym Niobe. Gdy pieśń się skończyła, podeszła do mnie.
- Mamo, kto to jest?
- To ministranci i klerycy.
- A czemu są ubrani tak na biało?
- To alby. Ministranci chodzą w albach.
- Aha. Ja też będę ministrantem - oświadczyła z mocą.
Niedługo potem zaczęła przygotowania do służby. Najpierw był etap totemiczny.
- A wiesz, Elu, za oknem mieszka Bóg. Ma duże, niebieskie oczy i ciemne włosy. I jak cię spotka, to cię zje.
Potem Bóg zagościł u nas na stałe. Robił psikusy, chował się za winklem i był Sprawcą Wszystkiego.
- Wiki, gdzie jest biszkopt, który leżał na stole?
- Nooo, poleciał wysoko w kosmos, aż na Księżyc, a potem spadł na Ziemię i wtedy Bóg go zjadł.
- Wiki, nie kładź nóg na kanapie.
- Dlaczego?
- Ba są brudne.
- I co?
- I jak pobrudzisz kanapę i będzie śmierdzieć, to będziesz ją prać.
- Dlaczego ja?!
- A kto ją pobrudzi?
- Ale to Bóg sprawił, że śmierdzi!
Później nastała Era Wielkich Pytań, których ja, maluczka, nie mogłam rozumem ogarnąć...
Królowa Wiktoria: Mamo, a jak Maryja była dzidziusiem, to co?
Ja: Ale co, co?
Królowa Wiktoria: No, jak była dzidziusiem, to co?
Królowa Elżbieta: Jaka Maria?
Królowa Wiktoria (z pobłażaniem w głosie): Elu, nie Maria. MA-RY-JA.
...i Etap Spraw Najtrudniejszych, jednoznacznie wskazujących na przeżyte Objawienie (bo TYCH tematów jeszcze nie inicjowałam, więc skąd? jak? dlaczego się pojawiły?)
- Nikogo nie można zabijać. A Pan Bóg musiał zabić!
- Kogo?
- Swoje Jedyne Dziecko!!!
Królowa Elżbieta nie wtrącała się zbytnio w te teologiczne dyskusje, ale widać zachowywała wszystko w swoim sercu. Aż ziarno wydało płon.
Pojechałyśmy do przychodni na USG brzuszka. W holu, na środku, stała rzeźba - sądząc po proporcjach, dwudziestotygodniowego wcześniaka na dorosłej dłoni.
- O, a co to? - zaciekawiła się Ela. - Jakaś ręka. Ale wielka!
- A co jest na ręce?
Elżbieta długo myślała, krążąc wokół rzeźby i zmieniając kąt widzenia. Wreszcie odkryła.
- Mamo, to malutki Pan Jezus! - zakrzyknęła, ile pary w płucach, by Dobra Nowina na pewno dotarła do wszystkich pacjentów...
Aż mi się oczy zaszkliły :-) Cudowne są.
OdpowiedzUsuńUuu.. to ja mam lajcik w tym temacie ;) ufff
OdpowiedzUsuń