piątek, 13 listopada 2015

Bo są plusy dodatnie i plusy ujemne...

To nieprawda, że ten ziemniak zaszkodził. Ten z pieczątki. Okazuje się bowiem, że krąży po mieście taki wirus widmo, co to ścina na dzień-dwa i już leci siać zamęt gdzie indziej. Albo - to teoria spiskowa naszych pań z przytułku - winny jest sok jabłkowy, świeżo tłoczony, który w ramach reformy serwuje się dzieciąteczkom. (Postulat, by w takim razie go nie serwować, nie jest łatwy do wprowadzenia w państwowej placówce).

Ozdrowieliśmy więc po ziemniakach-nieziemniakach, wpadliśmy do placówki na pasowanie przedszkolaków (plus minus jeden dzień) i zapadliśmy na nową zarazę, powszechnie zwaną glutem i kokluszem. Ozdrowieliśmy, wpadliśmy do placówki na jeden dzień i wróciliśmy z większym glutem, intensywniejszym kokluszem, zapalaniem pęcherza, stanem zapalnym ucha oraz gorączką. Zarazy porozdzielały się dość równomiernie na wszystkie królowe. Dziś, gdy chciałam już otrąbić wielki powrót do zdrowia, powrócił nieurok.

Ale, ale! Są przecież i plusy posłania królowych do przytułku! Na przykład nauczyły się liczyć do trzydziestu. Po polsku. Chwilę później, na tajnych kompletach ze Świnką Pappą, podgoniły do trzydziestki hiszpańskie liczebniki.

***

- Lo siento, Madame Gazelle, me duermo mucho - powiedział z ekranu Pedro Kucyk*.
- Elu, wiesz, Pedro się spóźnił na wycieczkę, bo za długo spał - objaśniła Wiktoria tonem mentora.
- Taaaak, Wikulku, Pedro za długo spał!

***

Wiktoria przeżywa lekką fascynacje Kubą Rozpruwaczem. Z zapartym tchem opowiada, jak to Kuba R. rzucał na placyku łopatką, albo jak chowali się w zaroślach, żeby nie znalazły ich panie nauczycielki. "I wiesz, siedzieliśmy w tych krzakach tak cichutko, cichutko!".

Do przemyślenia: może warto kupić krzak do salonu?

***

- Elu, co jadłaś dziś w przedszkolu?
- Mięsko.
- O, a z czym?
- Samo.
- Samo mięsko było na obiad? Może z ziemniakami?
- Nie.
- Z kaszą?
- Nie.
- Z ryżem?
- Nie.
- A może było w sosie?
- Nie. Nie było w sosie. Było w talerzu.

***

- Mamo, a wiesz, bardzo mi posmakowały śliwki!
- O, Wikulku, zjadłaś śliwki w przedszkolu?
- Nie, nie zjadłam.
- Spróbowałaś tylko?
- Nie, nie spróbowałam.
- To skąd wiesz, że ci smakują?
- Nooo. Po prostu. Popatrzyłam na nie i pomyślałam: "Ach, jakie do pyszne!"




* Czy jakoś tak. Nie jestem jeszcze na tak wysokim poziomie językowym, jak królowe.

3 komentarze:

  1. Znajomość języków obcych u Królowych zachwyca mnie za każdym razem :D
    U nas ospa nr 2 się kończy .. 4tygodnie w domu poskutkowały zaopatrzeniem szafki kuchennej w melisę o smaku pomarańczy , braku reakcji na słowo -klucz " mama " i kompletnym brakiem koncentracji gdy nastanie cisza :) Pozdrawiam serdecznie z równie szalonej posiadłości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też zachwyca ten ich hiszpański, tym bardziej, że ja jestem językowa noga największego kalibru. Iluż ja się języków nie uczyłam w życiu! Angielskiego - od pierwszej klasy podstawówki - zakumałam go dopiero na studiach. Z francuskiego miałam w szkole lufę. Najlepiej szło mi z niemieckim, ale nie była to moja zasługa, tylko szkoły. Niemieckiej szkoły, do której przez pewien czas chodziłam, gdym mieszkała w pewnym doliniastym kraju. Z hiszpańskiego też jestem takim mistrzem, że trzy-i czterolatka mnie doganiają :) Tak więc geny poliglotyzmu muszą pochodzić z wcześniejszych pokoleń naszego rodu :)

      Usuń
    2. A może po Tatusiu??? :)

      Usuń

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)