piątek, 9 października 2015

La vida loca

Pierwszy raz miał być w poniedziałek. Ale.

Najpierw ukochany zapowiedział, że w niedzielę w nocy musi najprawdopodobniej pracować, więc rano będzie nieprzytomny.
Ze dwa dni później królowe dopadła zaraza, więc, wiadomo, głupio zmywać się z domu, gdy dzieci chore*...
A na koniec, na progu weekendu, zorientowałam się, że, o matko i córko, nie kupiłam jeszcze podręczników.

Czyli że dupa zimna. Lub, jak mawiają królowe, klops. Przedzwoniłam do Szkoły i zapowiedziałam swoją nieobecność. Zamówiłam kurierem książki i podkurowałam co nieco dzieci. We wtorek wieczorem przygotowałam sobie stosik ubrań względnie nieubabranych mlekiem, miodem i kaszką. Położyłam się spać, wstałam o drugiej nakarmić królową Annę i położyłam się na dobre. Na dobre cztery godziny...

Anulka obudziła się o 6.19 z płaczem i, po utuleniu, już nie raczyła zasnąć. Poczłapałam więc do kuchni naszykować jej mleko. Którego nie wypiła. Poczłapałam do kuchni, naszykować jej kaszkę. Której nie zjadła. Poczłapałam do kuchni po słoiczek z dynią. Której nie było. Widać Anna wyjadła już całą dynię w królestwie... Był jednak szpinak ze źmiokami - danie w sam raz na śniadanie.

Gdy najmłodsza królowa dojadała szpinak, wstały Elżbieta i Wiktoria. Poczłapałam do kuchni, naszykować kakao. Wypiły, rozlały, przebrały się.

- Dziewczynki, idę dziś do szkoły językowej, na hiszpański.
- Ooo!
- Tak. Zostaniecie z tatusiem. Dbajcie o Anię i nie hałasujcie - poprosiłam. I, w ramach rozgrzewki przed zajęciami, zapytałam - Jak powiedzieć po hiszpańsku "Jestem mama"?
- Soy mama - odparła natychmiast Wiktoria.
- A jak powiedzieć "Soy Ela"? - zapytała Elusia z miną "Tu cię mam!".
- Soy Ela? - odpowiedziałam uprzejmie.
- Tak! No świetnie, mamusiu! Bardzo dobrze znasz hiszpański!

Potem były jeszcze dwie kupy i jedno siku, bałagan w salonie, drobne pogryzienie i wielka kłótnia. O 9.15, z jedną nogą już za drzwiamy, po raz drugi tego dnia przebrałam królową Annę w suche ubranka (zęby idą, zęby! ani chybi!) i włączyłam starszakom Peppę Pig. W windzie starłam z czoła ślady po szpinaku i kurcgalopkiem** ruszyłam do świata dorosłych.


I, daję słowo, przez pierwsze 40 minut zajęć nie myślałam o dzieciach.***


* Dotyczy pierwszego tygodnia chorowania dzieci. Potem to już nie tylko wypada, ale wręcz należy wiać z domu, żeby nie skończyć w domu wariatów.
** Kurcgalopek był mocno wskazany, dodatkowa kupa i drugie przebieranie Anuli wygenerowało mi bowiem drobną obsuwę.
*** Może dlatego, że w ogóle mało myślałam. Przede wszystkim starałam się po prostu nie zasnąć.

10 komentarzy:

  1. Zazdroszcze, zazdroszcze! Nie tego okupionego niemalym wysilkiem wychodzenia z domu, ale tego hiszpanskieho. Ach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A próbowałaś kursu internetowego, przygotowanego przez Instytut Cervantesa? [Cursos de español. Aula Virtual de Español (AVE)]. Bardzo dobrze, moim zdaniem, go zrobili i ma znakomity stosunek jakości do ceny. Za dostęp na pół roku zapłaciłam 100 zł. Polecam :)
      http://ave.cervantes.es/

      Usuń
    2. Zaintrygowalas mnie. Zaraz tam pedze!

      Usuń
  2. Ja mam tak do dziś .. prawie 6 i prawie 3 .. no chyba ze wychodzę jak śpią .. wtedy mam luuuzz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to "do dziś"? Nie strasz! ;)

      Usuń
    2. To raczej pocieszenie nie groźba :D myślę że tak do 18-tki będzie ;P

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. A dziękuję, dziękuję! Byle bym nie zasypiała na zajęciach, to już będzie dobrze! Choć z drugiej strony nauka przez sen ponoć też daje świetne rezultaty...

      Usuń
  4. Brawo dla mamy!! Przy trójce i całym domu na głowie masz sile i determinację by sie zabrać za hiszpański. Powodzenia!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam determinację. Z tą siłą to bym nie przesadzała ;)

      Usuń

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)