Wiktorii błędy zdarzały się z rzadka. Przeważnie zaczynała używać jakiejś formy gramatycznej, dopiero gdy ją zapamiętała, a delikatnie poprawiona, natychmiast włączała do wypowiedzi prawidłowe wersje słów czy zdań. Zaś Ela gwiżdże sobie na gramatykę. Z uporem maniaka trwa przy swojej wersji polszczyzny, a poprawiana, wpada w stupor. Ja zaś gwiżdżę na te jej błędy i zachwycam się poziomem komunikatywności, przedsiębiorczości i językowej grzeczności. Czyli po prostu rozanielam się, gdy Elcia otwiera pyszczek.
Bo i cóż z tego, że w języku elżbietańskim prawie nie występuje rodzaj męski? Mamy więc czesto Kubusię, a nie Kubusia Puchatka, a po objedzie Ela pyta: "Tatusiu, zjadłaś juś? "Zjadłem" - odpowiada tata. "Tatuś zjadła!" - obwieszcza światu królowa.
Troszkę się też Eluni mylą niektóre czasowniki - dla mnie to ewidentny dowód na wrodzoną przekorę Jej Wysokości.
- Mamo, chce ci dać kedkę. Chce ci dać kedkę! Mamo, chce ci ją dać!
- Elu, nie chcesz mi dać kredki, tylko ją zabrać...
- Zablać? A, tak. Mamo, daj mi kedkę. Ela chce zablać mamie kedkę!
Albo wieczorem.
- Mamusiu, nie zapalaj siatełka.
- Elu, nie zapalam.
- Mamusiu, ale nie zapalaj!
- Elu, nie zapalam, tylko gaszę.
- ... Mamusiu, nie gaś!
Za to dbałość o formy grzecznościowe jest u Elżbiety niesamowita. Uwielbia przepraszać, prosić i dziękować. Wielką przyjemność sprawia jej witanie się przy wejściu do sklepów ("Din dobi") i żegnanie, gdy opuszczamy lokal ("Dodidenia! Papa!"). W jej rozmowach z Wiktorią bez przerwy słyszę jakieś "Plosię baldzo, Wikulku" i "Pepapam, Wikulku". Dziękuje mi, gdy podaję jej talerz z zupą czy miseczkę z owocami. Nawet zwykły pocałunek-opatrunek wcisnęła w karby etykiety:
- Udediłam się.
- Gdzie się uderzyłaś?
- F polikek.
- Mam pocałować?
- Tak.
Całuję.
- Jeszcze raz?
- Nie. Denkuję. Juś wyśtalci.
Jest też mistrzynią pertraktacji.
- Dziewczyny, ustalcie, jaką bajkę oglądacie do kolacji. - Wołam z kuchni, mieszając kaszę. - Wiki, ale pamiętaj, zapytaj Eli, czy chciałaby oglądać ten odcinek, który wybierzesz!
- Co ciałabyś ogondać, Wikulku? - pyta od razu Ela. - Mozie być ten ocinek o balonie Dżoldża? Tak? Wikulku?
- (Cisza. Wiki potrzebuje chwili, by przemyśleć sprawę...)
- Tak. Ogondamy ten o balonie Dżondża - bez zbędnej zwłoki postanawia więc Elunia.
Są momenty, gdy boję się jej poziomu logiczności. Gdy stawiam pytanie z konstrukcją "Czy nie...?", np. "Czy nie jest ci zimno?", Ela odpowiada: "Tak. Nie". Czasem, gdy jej się chce, dla jasności rozwija wypowiedź: "Tak. Nie jeśt mi zimno", ale odkąd zauważyła, że rozumiem te jej skrócone odpowiedzi, często mówi po prostu samo "Tak".
Ale najbardziej mnie roztkliwiają formy pes - pesa zamiast pies - psa. I kotek - koteka, miast kotka. Łezka mi się w oku kręci, bo przypomina mi się od razu zakuwanie do gramatyki historycznej, te wszystkie jery, przegłosy, samogłoski miękkie i twarde oraz inne cudowności.
Na domiar dobrego, królowa kilka dni temu zaczęła deklamować wiersze. Na pierwszy ogień poszedł Kern. I Wąż.
I-
dzie
wąż
wąs-
ką
dróż-
ką,
nie
po-
ru-
sza
żad-
ną
nóż-
ką.
Po-
ru-
szał-
by,
gdy-
by
mógł
lecz
wąż
prze-
cież
nie
ma
nóg.
Koteka to taki ochraniacz papuaski na członka:)Może z pigin english pochodzi nazwa?I.
OdpowiedzUsuńO, to by nam ładnie pasowało do określenia "pinga". :)
Usuń