piątek, 19 września 2014

W przedszkolu...

... nas nie chcieli. Za to Związek Kombatantów i Byłych Więźniów Politycznych przyjął nas z otwartymi ramionami.

Zaopatrzyłam królowe w starannie wykaligrafowane mapy i ranną porą wyruszyłyśmy z domu na podbój świata. Napap keba ić koło kokoła. Popop pek dudą ulę, a popop koło kakanków. A popop momemy ić do pepkola* - objaśniała trasę Wiktoria, tykając paluszkiem na mapie kolejne punkty orientacyjne. Elżbieta pląsała wokół siostry, pokrzykując: The map! Mapa! The map!

Po zaledwie 45 minutach marszu (podczas którego opitoliłyśmy dwa maślane rogale, zebrałyśmy wór kasztanów i uwalałyśmy się dokumentnie guanem) przestąpiłyśmy próg związku KiBWP, aka "Pepkole". W sali tanecznej powitał nas sztandar ze starannie wyhaftowanym Bogiem, honorem i ojczyzną oraz dwie przemiłe krzewicielki kultury. A także chmara krasnoludków w odpowiedniej grupie wiekowej.

Królowe były zachwycone. Wszystkim. I ogólnym poziomem hałasu, i zardzewiałymi drabinkami przed budynkiem, i ciasną, PRL-owską toaletą. Z pięciu ton klocków zbudowały Wieżę Eiffla i Chiński Mur. Pokolorowały Świnkę Peppę i psychodelicznego kotka. Tysiąc razy zjechały z plastykowej zjeżdżalni. Ela dała też pokaz wszystkich swych technik tanecznych, od krakowiaka, przez flamenco, aż po breakdance.

Na zakończenie szaleństw obie królowe dostały po bloku rysunkowym. "Wyprodukowano w Polsce" - głosi napis na odwrocie. Kancelaria Prezydencka mogłaby się tego i owego nauczyć od naszego Związku.

Na drugich zajęciach panie wzięły mnie z zaskoczenia - przygotowały farby. Królowe oszalały z radości na widok pędzelków i ochoczo zajęły miejsce przy stole do malowania. Ja zrugałam się za głupotę, albowiem poprzedniego wieczora przez pół godziny szukałam w kufrach jakichkolwiek bluzeczek BEZ PLAM. A tu teraz te farby! Kilkanaście minut później zrugałam się ponownie - za czarnowidztwo. Królowe bowiem, gęsto zamalowując kartki i obficie chlapiąc stolik, same pozostały absolutnie czyste. Jedyne co, to że Elżbieta miała zielone zęby, gdyż zjadło jej się trochę farby.

Wpływ kombatanckiego pepkola na życie jest porażający. Oto już po dwóch spotkaniach królowe aranżują nowe formy rozrywki. Wczoraj przez pół dnia biegały po domu, jedna za drugą, sczepione na wysokości ramion i śpiewały Jedzie popog daleka, na nikogo nie keka. Oraz odgrywały teatrzyk pacynkowy. Uspołecznienie i wyższa kultura walą do nas, że hej.


* Czyt. Najpierw trzeba iść koło kościoła. Potem przez dużą ulicę, a potem koło kasztanków. A potem możemy iść do przedszkola.

12 komentarzy:

  1. Czyli że co? To jakiś klubik dla dzieci? Królowe będą wizytować samodzielnie czy z Twoją asystą?

    P.S. wierzę, że były szczepione, ale czy na pewno o to chodziło w zabawie w pociąg? ;-)
    Wiem, że strasznie się czepiam, ale tylko u Ciebie mam odwagę, dlatego że czuję, że tak samo jak ja nie lubisz głupich błędów we własnym wykonaniu. Nie ma to najmniejszych znamion hejtu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie klubik. Dom kultury. Do klubików nieco się zraziłam. Byłyśmy w jednym takim. Wchodzimy tam o godzinie 11, a tu dzieci siedzą przed laptopem i gapią się w bajkę. O 11! No trzymajcie mnie! Jeśli już o tej porze pani brak pomysłów na zajęcia, to wolę nie wiedzieć, co się dzieje o 14. Gdyśmy weszły, pani zatrzymała bajkę z komentarzem "Dokończymy później, teraz się pobawcie". Ela i Wiki wparowały do sali lotem błyskawicy - ledwo im buty zdążyłam zdjąć - i wmieszały się w tłum krasnali. Zmyłam się więc do pustej sali obok, by poczytać książkę. Z sali z dziećmi dobiegały do mnie pokrzykiwania dzieci i polecenia pani. Co robiono tam przez godzinę? Otóż głównie sprzątano zabawki. Bo:
      - dzieci pobawiły się swobodnie przez 10 minut i pani zapowiedziała, że mają sprzątnąć zabawki, bo będą zabawy w grupie;
      - dzieci sprzątały zabawki;
      - pani puściła płytę z piosenkami i zaaranżowała kółko graniaste;
      - po ok. 10 minutach zabawa się skończyła i dzieci miały posprzątać resztę zabawek;
      - pani wyjęła klocki i dzieci bawiły się nimi;
      - po niedługim czasie dzieci miały posprzątać te klocki, bo zbliżał się czas jedzenia.
      Gdy po godzinie weszłam do sali po dziewczynki, pani powiedziała, że Wiktoria bardzo ładnie umie sprzątać :)

      Za to w domu kultury trafiłyśmy na fantastyczne zajęcia. Grupa wiekowa 2-3 lata, więc obie królowe mi się na to łapią. Ela jest najmłodsza, ale pani animatorka mówi, że bardzo dobrze się odnajduje w grupie. Wiki jest w środku stawki wiekowej. Każde zajęcia zbudowane są wokół jakiegoś motywu. Np. jutro to będzie "Pani Jesień". Jest bajka, wiersz lub opowiadanie, zabawy w grupie, tańce, rytmika, elementy baletu (a Wiki ma to zalecone przez ortopedę, więc bardzo mnie ten punkt cieszy), część plastyczna i swobodna zabawa. Aha, i wspólne śniadania mają też być. Oczywiście wszystko dostosowane do możliwości małych dzieci. Widać, że panie zjadły zęby na takich projektach. Zajęcia 2 razy w tygodniu, łącznie 4 godziny szaleństw. Z asystą rodzica, ale asysta może przybierać różne formy - w zależności od potrzeb dziecka. Można trzymać za rączkę, można siąść pod ścianą, a można wyjść do kuchni na kawkę lub poplotkować pod filarem. Mamy zupełną swobodę poruszania się po całym ośrodku, bo w czasie zajęć dzieci jesteśmy tam tylko my.

      A co do szczepienia - Droga Matko - ależ czepiaj się ile wlezie :) Piszę posty w takim stanie ciała i ducha, że dziwię się wielce, że tylko takie wpadki mi się zdarzają. Zresztą Ty się tak uroczo i błyskotliwie czepiasz, że chyba zacznę sadzić byki dla samych Twoich komentarzy ;)

      Usuń
  2. Te zajęcia brzmią naprawdę świetnie. O wiele bardziej interesująco niż nasze przedszkole, do którego podchodzę coraz bardziej sceptycznie. Mam wrażenie, że panie, chociaż bardzo miłe, niczego z tymi dziećmi nie robią. Nie skreślam ich (na razie), bo to ciągle jeszcze wrzesień i część dzieci ciężko znosi nową sytuację - dni mijają na zażegnywaniu kryzysów. Jednak odnoszę wrażenie, że plan Waszych następnych zajęć obejmuje więcej punktów niż cały tydzień w przedszkolu mojego syna. Wiesz, u nas jest monitoring, nie słyszę co się dzieje, ale widzę - żadnych zabaw w kółeczku, żadnej integracji grupy, wszystko toczy się od posiłku do posiłku, a przed jedzeniem mycie i po jedzeniu mycie... W poniedziałki 15 minut angielskiego (moje dziecko w poniedziałki zawsze jest chore), we wtorki 15 minut rytmiki, w środy 15 minut capoeiry. Wszystkie te zajęcia prowadzą osoby z zewnątrz. Ale jak zerkam w obraz z kamery i dzieciaki akurat nie są w łazience albo nie siedzą przy stoliku czekając na posiłek lub spożywając posiłek, to moje dziecko snuje się znudzone po sali albo jeździ jakimś samochodzikiem po stole lub dywanie. A mycie, jedzenie, drzemkę i samochodzik to ja mu mogę zaoferować w domu :-/

    A ostatnie zdanie powyższego komentarza chyba sobie wydrukuję i powieszę na lodówce. Mąż mi nie uwierzy, że ktoś uważa moje czepianie się za urocze i błyskotliwe. No nie uwierzy... (sama nie wierzę) ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. No to rzeczywiście urozmaicone zajęcia! U nas w domu kultury zdaje się też coś takiego jest i dzieciaki są ponoć zadowolone, rodzice też.
    My mamy to szczęście, że trafiliśmy do FANTASTYCZNEGO przedszkola! Wojtek rozpoczął edukację w tej placówce w lutym od grupy Maleństw, a od września awansował do starszaków. Uwielbia tam chodzić! Rano wstaje i od razu woła "do szkowkola" :) Pani wychowawczyni to chyba anioł, który zstąpił z nieba... Dzieci ją uwielbiają, ona uwielbia dzieci. Jest wszystko: zabawy w grupie, zabawy indywidualne, spacery, wycieczki, zabawy w ogrodzie przedszkolnym. Nie oglądają bajek, tylko słuchają w ramach odpoczynku, takiego a'la leżakowanie. A najlepsze jest to, że Pani - tak sama z siebie - pracuje z moim Wojtkiem indywidualnie pół godziny dziennie (Wojtaszek ma lekkie zaburzenia, które ciężko zdiagnozować w tym opóźniony rozwój mowy) chociaż nie jest to przedszkole integracyjne!! Tak z dobrego serca... Wojtuś też świetnie nauczył się sprzątać, heheh, choć u niego to akurat wynika z charakteru i poczucia bezpieczeństwa - lubi mieć wszystko na swoim miejscu, potrafi wiele, wiele rzeczy, których ja nie potrafiłam go nauczyć a Pani zrobiła to w ciągu kilku tygodni. Nieba bym jej przychyliła! A zajęcia dodatkowe ma codziennie, wszystkie z nauczycielami z przedszkola, nie przychodzi nikt z zewnątrz. I choć płacimy za nie, jak za zboże (tak, tak Matka Wyluzuj - wiem o czym mówisz, Ciebie również czytuję regularnie i pozdrawiam! ;) ) to nie żałuję ani jednej wydanej złotówki! A na dodatek........ znajduje się 200 metrów od naszego domu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę cena za nasze przedszkole nie jest moim zdaniem zbyt wygórowana. Tamten tekst był, jak to u mnie, lekko wypaczającym rzeczywistość. Fakt, musieliśmy za samo podpisanie umowy wyskoczyć z tzw."wpisowego", ale niższego niż miesięczne czesne, które też jest do przyjęcia. Koszt niestety wzrasta o cenę dojazdów, ja spokojnie pokonuję trasę na pieszo, ok 20 minut szybkiego marszu, ale dla dwulatka to maraton. Poza tym wliczałam tam też takie głupoty jak kawa czy internet ;-) Zajęcia dodatkowe prowadzą specjaliści z zewnątrz, ale nie płacimy za to dodatkowo (myślę, że pani przedszkolanka mogłaby mieć problem z profesjonalnym poprowadzeniem zajęć capoeiry ;-) ). W zasadzie poza czesnym nie obchodzą nas żadne koszty, a do przedszkola zanosiliśmy tylko piżamkę i kapcie. Nawet szczoteczki do zębów dzieci dostają na miejscu. Nie płacimy za wycieczki, porady psychologa, fotografa, przedstawienia, nawet za torcik urodzinowy, który każde dziecko w dniu swojego święta dostaje oraz salę zabaw z której dzieci w tym dniu korzystają. Na razie, a póki co nie jestem specjalistką od życia przedszkolnego, jedyne czego mi brakuje to większe zaangażowanie ze strony pań. Z drugiej strony tak naprawdę nie słyszę, a jedynie widzę, co dzieje się w sali. Pierworodny jest w grupie Maleństw, czyli żłobkowo-przedszkolnej (rocznik 2012) - pewnie niełatwo jest zmobilizować do zabawy ok. 15 dzieci, z których wszystkie są w wieku, w którym w głębokim poważaniu mają rówieśników, w przeciwieństwie do zabawki, którą ten rówieśnik właśnie trzyma.
      Poza tym też codziennie chodzą na przedszkolny placyk zabaw. Placyki są dwa - bezpieczny dla maluchów i bardziej wymyślny dla starszaków. A i spotkanie z logopedą mój syn też zaliczył. Przedszkole zatrudnia bardzo fajną panią, z którą miałam okazję rozmawiać. Także w ramach czesnego, dzieci ze starszych grup mają przez nią robione badania przesiewowe. Ja poprosiłam ją o zwrócenie uwagi na moje dziecko, które po prostu nie chce mówić i nie było to dla niej żadnym problemem, nawet nie wiem kiedy, ale już zabrała go na indywidualne spotkanie, o którym powiedziała mi wychowawczyni.
      Znajomi mają 6-letniego syna, który całą edukację przedszkolną spędził w państwowym przedszkolu - gdy dowiedzieli się, co mamy zagwarantowane w ramach czesnego i przy jakich warunkach (nowo wybudowany budynek, wszystko nowe i niewiedzące co czeka je po roku z bandą nieletnich) byli w szoku, bo stwierdzili, że gdyby policzyć ewentualne dodatkowe zajęcia (na które pozostali rodzice się nie zgodzili, więc ich nie ma), wszystkie wycieczki i najróżniejsze drobne koszty to prawdopodobnie by się okazało, że od kilku lat dają się robić w bambuko. W dodatku, co odbierają dziecko to widzą, że siedzi ono przed telewizorem i ogląda bajki. U nas też nie ma telewizora, a bajki włączane są podczas relaksacji/leżakowania.
      Nie wiem, może ja za dużo po prostu wymagam... Ale mi tu Moe apetytu narobiła. Nie mogę się po prostu doczekać, kiedy moje dziecko zaśpiewa jakąkolwiek piosenkę ;-) Wersecik chociaż jeden, może być niepodobne do niczego, byleby zaśpiewał. Nie wymagam ani "Ave Maria" ani "Mazurka Dąbrowskiego", zwykły "Wlazkotek" wystarczy...

      Usuń
    2. Dziżas!!! Przesadziłam.
      Przepraszam.

      Usuń
    3. To jeszcze Ci napiszę, że raz w miesiącu będą spotkania z tzw. żywą muzyką, czyli przyjdzie człowiek z instrumentem i będzie grać, pokazywać, objasniać. Do tego Andrzejki, Mikołajki, Wigilia etc. A na wiosnę mamy iść do strażnicy, biblioteki i Centrum Nauki Kopernik. I Dzień Marchewki, i Dzień Zimy, i Dzień Wiosny też będzie. Panie mają mnóstwo pomysłów i widać, że to wszystko przećwiczone, sprawdzone. Są też otwarte na propozycje rodziców, np. jedna mama jest dentystą i chce z dziećmi zrobić spotkanie o myciu ząbków. A za cały rok zajęć zapłacimy za dwójkę dzieci mniej, niż Ty wyliczyłaś za wrzesień ;)
      Ale. Panie mogą sobie na to wszystko pozwolić, bo nie musza tulić zapłakanych biedulek. Na miejscu są rodzice, więc dzieci czują się bezpiecznie - mogą więc czerpać z zajęć pełnymi garściami. Panie nie dyscyplinują dzieci - kto chce, uczestniczy w zabawie, kto nie chce, robi co innego. Ela na przykład nie trzyma dzieci za ręce przy kółku graniastym - królowa wchodzi w środek kółeczka i tańczy sama na tym środku :)

      Usuń
    4. U nas też każda rytmika przy żywym instrumencie. Capoeira zresztą też - co tydzień nowy instrument. Dlatego te zajęcia prowadzone są przez profesjonalistów. Wycieczki również mają być. Bale karnawałowe i jakieś inne akcje. Chętni rodzice mogą się zgłaszać do przeprowadzenia zajęć na temat swojego zawodu - mnie to nie dotyczy, bo co ja powiem tym dzieciom, że w pracy głównie to zerkam w kompa, co tam porabiają w przedszkolu? ;-) I także nie ma obowiązku uczestniczenia w zajęciach, dzieciaki dobrowolnie się angażują. Mimo tego wszystkiego, nie widzę na razie, by ze strony pań wychodziła inicjatywa aranżowania wspólnych zabaw, żadnych kredek, zajęć plastycznych, tańców, kółka graniastego... Dzieciaki łapią za swoje ulubione zabawki i tak się bawią do kolejnego posiłku, drzemki, wyjścia na plac zabaw. Ale, jak pisałam wyżej, nie skreślam ich za to, jest jeszcze wrzesień, sporo z tych maluchów potrzebuje dużo czułości a panie z całą pewnością im ją zapewniają. Nawet mój Pierworodny swoją pierwszą drzemkę spędził nie na leżaczku tylko wtulony w przedszkolankę. W sumie ważniejsze od nowej piosenki jest to, żeby wszystkie dzieciaki czuły się tam dobrze i bezpiecznie.
      Przypominam, że moje wyliczenia były MOCNO przesadzone - umowa, podpisana na rok, jest tak skonstruowana, że rozwiązać mogę ją z miesięcznym wyprzedzeniem. Moje wyliczenia dotyczyły tego, ile wyszłaby nas ta przygoda, gdybyśmy zrezygnowali po 4 dniach. Czyli 2 x czesne (za wrzesień i październik) + wpisowe + antybiotyk i inne lekarstwa + internet, bilety tramwajowe, kawa i jakieś tam głupoty. Nie dziwota, że Wasze zajęcia są znacznie tańsze, to tylko 4 godziny w tygodniu, ja gdybym miała młodego trzymać w przedszkolu od otwarcia do zamknięcia mogłabym liczyć ponad 50 godzin tygodniowo, do tego 4 posiłki dziennie (jeżeli 2 ćwiartki jabłka + soczek można liczyć jako posiłek, bo w domu pewnie Syn zjadłby 2 jabłka + soczek i może by styknęło). Niemniej jednak zazdroszczę Wam tej możliwości, świetna alternatywa, jeżeli nie ma potrzeby, aby kombinować opiekę dla dziecka na całe dnie. W moim mieście nie słyszałam o niczym podobnym. Nie ma też klubików, ani dla dzieci, ani dla mam.

      Usuń
    5. Muszę nauczyć się wreszcie pisać zwięźle.
      Albo po prostu spotkać się z Tobą przy kawie.
      Tudzież pierogach ;-)

      Usuń
    6. O kurczę, tym brakiem klubików to mnie zaskoczyłaś. Znaczy, że miejsce w państwowym przedszkolu jest dość łatwo dostępne? My startowaliśmy tylko do sześciu w najbliższej okolicy, ale znam osoby, co i do dziesięciu próbowały, na różnych osiedlach i nigdzie się nie dzieci nie dostały. Za to słyszałam, że w Lublinie problem z dostaniem się do przedszkola nie istnieje, bo ponoć samorząd wybudował tam ze 200 przedszkoli. Więc może są miasta, gdzie można. U nas obywatel ma sobie zrobić dobrze sam, więc mamy klubików, klubów i prywatnych zajęć od groma i ciut ciut. Niektóre mocno naciągane... na przykład znalazłam zajęcia umuzykalniające dla dzieci w wieku prenatalnym ;)
      Błagam, nie pisz zwięźle! Kawa jest duże lepszym pomysłem :) Że o pierogach nie wspomnę...

      Usuń
    7. Prawdę mówiąc, nie wiem do końca jak to jest z dostaniem się u nas do państwowego przedszkola. Wiem, że miejsc brakuje. My nie próbowaliśmy. Przejrzeliśmy po prostu strony internetowe i oferty wszystkich okolicznych placówek, które by nas interesowały. Bezapelacyjnie wygrało przedszkole prywatne. Ale nie ukrywam, że cena była sprawą drugorzędną, a raczej analizowaliśmy ją pod kątem tego, co w zamian się nam oferuje. Klubików nie ma. Ale przyszło nam żyć w specyficznym mieście, gdzie nie ma wielu rzeczy. Nawet gdy mamy zapewnioną wieczorną opiekę do dziecka, nie mamy gdzie wyskoczyć w tygodniu na miasto, bo od poniedziałku do czwartku wszystkie puby zamykane są o 22:00. Przy założeniu, że wychodzimy dopiero po rytualnym utuleniu i odczytaniu bajeczki i do centrum musimy dojść lub dojechać, zostaje nam jakieś pół godziny na wypicie piwa. Potem już tylko stacja benzynowa albo McDonald. Nie widzę ofert domów kultury, ja nawet nie wiem, gdzie jest jakiś tradycyjny dom kultury, a mieszkam tu 6 lat. Niedaleko nas mieści się coś na jego kształt - takie wszystko w jednym - biblioteka pedagogiczna, harcerstwo, świetlica - strasznie trąci PRLem, przed wejściem gablotka z gazetką ścienną na temat wzniosłej działalności placówki i aktualnych świąt państwowych. Informacje o zajęciach dla małolatów, na które zdarza mi się natrafiać, dotyczą dzieci starszych, 6 lat i więcej. Znajoma prowadziła jogę dla dzieci, widziałam plakat zajęć zumby i jakichś tańców, chyba też języki obce. Dla maleństw jedynie masaż dla niemowląt. Niczego dla nas.
      Ale ja się temu już nawet nie dziwię, ciężko otworzyć tu coś nowatorskiego, co by się utrzymało. Specyficzne jest tu społeczeństwo. Mowa cały czas o mieście ok. 100-tysięcznym, ale o mentalności małomiasteczkowej. Bieda piszczy zewsząd, do tego bezrobocie i marazm.
      Jak tylko będę w Warszawie wbijam się na tę kawę. Jak już tu wyczerpiemy wszystkie okołodzieciowe tematy, to wreszcie pogadamy sobie jak ludzie :-)
      Dziś ogłoszono termin tegorocznej Blogowigilii, 20 grudnia. Niewykluczone, że się wybiorę. A wtedy i Ciebie porywam :-)

      Usuń
  4. Jak słucham/czytam o przedszkolnych problemach wśród znajomych doceniam to co mamy. A mamy na prawdę fajne państwowe przedszkole! Chodzą do niego obie. I obie mają na prawdę bardzo kompetentne nauczycielki. Co do opłat - moje chodzą na darmowe 5 godzin, więc płacimy 5,5zł/dzień za jedną, za posiłki i do tego było po 120zł na wyprawkę. Dzieciaki mają wypełniony cały dzień. Rysują, tańczą, śpiewają, uczą się wierszyków. pani czyta im bajki. Wszystko tematycznie. Jeśli tylko pogoda pozwala, obowiązkowo spacer lub wyjście na przedszkolny ogród - plac zabaw. Dodatkowo raz w miesiącu przyjeżdża teatrzyk kukiełkowy i muzycy z filharmonii (opłata 6zł za oba przedstawienia jeśli dziecko jest w przedszkolu w tym dniu). Mamy festyny rodzinne - w piątek pod hasłem "Krasnoludki" i dzieciaki uczyły się piosenek i tańców właśnie na tą okazję. Rodzice też się angażują. Przychodzi mama dietetyczka, a i ja czasami uczę dzieciaki pierwszej pomocy. Mamy konsultacje z pedagogiem i logopedą (za darmo) i zajęcia sportowe - u starszej (bo samodzielnie przebierają się w stroje). Jesteśmy baaardzo zadowoleni!

    OdpowiedzUsuń

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)