sobota, 17 maja 2014

Królowe rozróby

Generalnie to ja dużo mogę. Dużo mogę wziąć na klatę, gdy młode stroją fochy. Dużo mogę puścić mimo uszu, gdy piszczą, kwękają i porykują. Dużo mogę ścierpieć, gdy raz po raz zrzucają z suszarki mokre pranie i wytrząsają manatki z szaf. Dużo mogę przetrzymać, gdy rzucają się ze zjeżdżalni głowami w dół, skaczą z mebli  i wspinają się na stoły. I gdy się na spacerze rozbiegają w przeciwne strony świata, i ganiają wśród tłumu, i siadają "po turecku" na ulicznej zebrze. Jak powiedziałam, generalnie dużo mogę. Ale nadeszła taka chwila, gdy chciałam skulić się w sobie, przycupnąć w kąciku i wywiesić transparent z napisem: "To nie są moje dzieci. Ewentualne podobieństwo jest absolutnie przypadkowe".

Wyobraźcie sobie kościół, długi jak sto piędziesiąt, szeroki, dwunawowy. Rzędy ławek, kolumnady, boczne przejścia. Wyobraźcie sobie odświętnie ubrane grono wiernych. Panie w kapeluszach, panowie pod krawatami, Państwo Młodzi cali w fiołkach. Ja cała w nerwach.

Nieśmiała zazwyczaj Wiktoria biega główną nawą aż pod ołtarz, wymachując pluszowymi Panami Pikusiami. Śmiała zazwyczaj Elunia histerycznie woła "Tyty! Tyty!" za każdym razem, gdy siostra znika jej z pola widzenia. Królowe to wdrapują się na ławy, to przeczołgują się pod nimi, to wdrapują się na schody, to z nich spadają. W międzyczasie froterują brzuchami posadzkę, zaczepiają ludzi, tupią i sapią.

"Trudno okiełznać w pojedynkę dzieci z tak małą różnicą wieku" - usprawiedliwiam się w duchu. Tymczasem do kościoła wchodzi kobieta z dwiema córeczkami. Dzieci ciut starsze od królowych. Spokojnie zajmują miejsce w ławce, trzymają się za ręce. Siedzą, gdy inni siedzą i wstają, gdy inni wstają...

"Ach, bo te moje dziewczyny to w sumie takie prawie bliźnięta. Z jednej miski jedzą i w jednym łóżku leżą. Cóż się dziwić, że gdy jedna wymyśli jakieś głupstwo, druga zaraz podchwytuje pomysł? Bliźnięta by tak spokojnie nie siedziały w ławce, jak te tu aniołeczki!" - pocieszam się.

Chwilę później, gdy królowe ganiają się na schodach do kruchty, mijają nas bliźniaczki. Na oko trzyletnie. Dystyngowanym krokiem podchodzą do rzędu ławek, siadają, ustawiają przed sobą malutkie torebeczki. Nawet zbytnio nie machają obutymi w lakierki stópkami...

Tymczasem Elunia właśnie fika koziołka z trzeciego stopnia schodów, a Wiktoria rozhuśtuje wahadłowe drzwi u wejścia do świątyni.

13 komentarzy:

  1. Co ja Ci będę pisać? Ty wiesz.
    Smutna piątka.
    I teraz razem możemy się kulić. Ja mam jedno a w takich chwilach czuję się jakby go było co najmniej dwoje. Bo jak to możliwe, że jedno a na raz rozbiega się w kilka stron.
    A w sumie co ja Ci będę pisać. O święconce czytałaś...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem, czytałam. Samochodami na kościelnej posadzce bawiły się dzisiaj...

      Usuń
  2. masz fajne dzieci, nie plastikowe lale. wiem, ile to kosztuje, bo sama mam taką,nawet z nią do kościoła nie wchodzę, do autobusu się boję, bo ludzi zaczepia, ale wiem, że żyje, nie jak zabawka na baterie, która robi co dorośli jej powiedzą. to dobrze o tobie świadczy, że masz takie właśnie dzieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie nie wiem, w jakim stopniu to świadczy dobrze, a w jakim źle. Albo inaczej - do jakiego wieku to może świadczyć dobrze, a kiedy będzie już odebrane jako niewychowanie? Sęk w tym, że królowe wyglądają na sporo starsze. Wiktoria uchodzi za klasycznego czterolatka. Gdy ludzie pytają, w jakim wieku mam córki, odpowiadam:
      - Dwa i pół roku...
      - A starsza?
      - To właśnie starsza ma dwa i pół. Młodsza ma rok i cztery miesiące...
      Więc gdy ktoś postronny ogląda te ich harce, myśli sobie: Takie duże dzieci, a jak się zachowują...

      Usuń
    2. A co Cię obchodzi, co ludzie mówią? Nie dla ludzi je urodziłaś, nie dla ludzi je wychowujesz, tylko dla nich samych. A im to tylko na dobre wyjdzie, będą się czuły kochane i będą miały odwagę eksplorować świat. Będą szczęśliwe dzięki Twojej cierpliwości. Plastikowe lale nie będą.

      Usuń
  3. Chciałam napisać "weź przestań, to nie lalki do posadzenia na kanapie, niech skaczą". Ale druga myśl - no tak... Mi też byłoby głupio, gdyby Fija tak dokazywała w miejscach, gdzie generalnie nie należy. Kolejna myśl - a niech społeczeństwo sobie w końcu z tym zacznie radzić. Kiedyś, sama nastoletnią będąc widziałam mszę w czeskim, katolickim kościele. O, plac zabaw dla dzieci. Były wszędzie, niektóre się przechadzały, niektóre skakały. Zaglądały nawet tam, gdzie nie powinny (jedno wlazło pod ołtarz i tam spędziło pół mszy). I co? Nic. Żadnych syków, psyków czy oburzonych spojrzeń. Dorośli zrobili co swoje i zgarniając dzieci wyszli z kościoła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze ze dwie niedziele, a Ela też wlezie pod ołtarz. Dziś wpakowały się do zakrystii. Nie wiem, co mam z tym zrobić. Nie prowadzać do kościoła? No jakże? Im się w kościołach niezmiernie podoba. Wiki rozprawia potem, co widziała, co się działo, opowiada, że Pan Lelul śpi na krzyżu, że dzieci się modliły, że dzwony dzwoniły...

      Usuń
  4. A chodzisz z nimi na msze z udziałem dzieci, czy "standardowe"? Bo że chodzisz z dziewczynami, to super. Przynajmniej się zapoznają z miejscem (nawet z zakrystią - i myślę, że to nie problem). Fakt, że wyglądają na starsze może rzeczywiście nieco komplikować życie, ale przecież nie będziesz krzyczała, biegając za nimi, że nie weszły jeszcze w wiek przedszkolny. Póki co - musisz przeczekać i może jedynie asekurować, żeby nie dorwały się do dzwonków tudzież innych ruchomości kościelnych. Nieruchomościami był się zbytnio nie przejmowała - masz pewność, że nie wyniosą :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzimy na normalne msze. Póki co nie jestem zwolenniczką mszy tylko dla dzieci. Wydaje mi się, że są dość sztucznym tworem i że na nich dzieci mają dużo mniejsze szanse nauczyć się właściwych "kościelnych" zachowań. Na aktywne słuchanie kazań dziewczynki są zbyt małe. Jak podrosną, to może zaczniemy jeździć na msze rodzinne do dominikanów - kazania są tam dla rodziców, ale jest sporo dodatkowych elementów "pod dzieci", np. wspólne dzwonienie dzwonkami, jasne instrukcje, kiedy należy siadać, a kiedy wstawać itd.

      Usuń
    2. Sugeruję, żebyś zdecydowała się na msze św. skierowane konkretnie dla dzieci (ludzie są nastawieni, że dzieci będą rozmawiać), jeśli dziewczynki rozrabiają, wyjdź z nimi przed budynek - w większości parafia (może poza ścisłym centrum) jest ogrodzonu plac, gdzie dobrze słychać z głośników, a echo dziecięcych wrzasków tak nie świdruje w uchu).

      Usuń
    3. Drogi Anonimie, zapomniałeś/-aś o podpisie "Życzliwy/-a" ;)

      Ojciec Joachim Badeni OP, zapytany kiedyś, dlaczego dzieci biegają po kościele podczas Mszy św., odpowiedział: "Bo one wiedzą, że Pan Bóg jest wszędzie".

      Co do Twoich sugestii - ja nie nastawiam się na to, że moje dzieci będą podczas mszy rozmawiać, tylko że będą uczyć się odpowiednich zachowań. I powoli się ich uczą. Składają ręce do modlitwy, Wiki wychodzi pod ołtarz na modlitwę wiernych, obserwuje uważnie procesję z darami. Msza przed kościołem nie jest Mszą. Zakupy robi się W sklepie, przedstawienie ogląda się W teatrze, Msza św. też rozgrywa się W kościele. Żeby uczestniczyć w przyjęciu weselnym, trzeba być wewnątrz, a nie na schodach za drzwiami. Tak mnie uczono, tak ja staram się uczyć moje dzieci.

      Usuń
    4. I może jeszcze:

      Tylko maluchom nie nudziło się w czasie kazania
      stale mieli coś o roboty
      oswajali sterczące z ławek zdechłe parasole z zawistnymi łapkami
      klękali nad upuszczonym przez babcię futerałem jak szczypawką
      pokazywali różowy język
      grzeszników drapali po wąsach sznurowadłem
      dziwili się że ksiądz nosi spodnie
      że ktoś zdjął koronkową rękawiczkę i ubrał tłustą rękę
      w wodę święconą

      liczyli pobożne nogi pań
      urządzali konkurs kto podniesie szpilkę za łepek
      niuchali co w mszale piszczy
      pieniądze na tacę odkładali na lody
      tupali na zegar z którego rozchodzą się osy minut
      wspinali się jak czyżyki na sosnach aby zobaczyć
      co się dzieje w górze pomiędzy rękawem
      a kołnierzem
      wymawiali jak fonetyk otwarte zdziwione "O"
      kiedy ksiądz zacinał się na ambonie

      ---- ale Jezus brał je z powagą na kolana


      "O maluchach" ks. Jan Twardowski

      Usuń
  5. No i dobrze. Sporadycznie (bardzo sporadycznie) trafiam na msze z udziałem dzieci. I trochę żal mi rodziców, którzy tracą (często jedyną w całym tygodniu) okazję do wysłuchania komentarza do słowa Bożego. Jednocześnie księża potrafią zaszaleć z urozmaicaniem tych mszy... Nieco brutalnie, aczkolwiek trafnie ten problem rozkminiają autorzy programu Bez Imprimatur: https://www.youtube.com/watch?v=f3BMPvRHcPE

    OdpowiedzUsuń

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)