- Kokiki? - zapytała Wiktoria, obserwując przez okno sąsiedzkie ogródki.
- Nie ma już choinek i światełek. Święta minęły, a teraz kończy się i zima. Niedługo przyjdzie wiosna.
Wiki zamarła. Spojrzała na mnie, ściągnęła usta w dziubek i bardzo wolno wyartykułowała:
- Lo-hal.
- Tak, wiosna.
- Lo-hal ototot dźi i baba [czyt. Wiosna otworzy drzwi i będzie] - powiedział rozmarzony Wikulek.
To było wczoraj. Dziś od rana królowa W. snuje plany, co też będzie się działo, gdy wreszcie nastąpi zmiana pór roku. Wydarzenia, nie wiedzieć czemu, koncentrują się wokół jedzenia (czyżbym głodziła dzieci zimą?), a każde zdanie zaczyna się od: "Jak pipi lo-hal, to..." [Jak przyjdzie wiosna, to...].
Tak więc:
Jak pipi lo-hal, to Titi bebe jeh babeba [...to Wiki będzie jeść babeczkę].
Jak pipi lo-hal, to Titi bebe jeh papupu [...parówkę].
Jak pipi lo-hal, to Titi bebe jeh kakaka plapla [...kawałek placka].
Oraz arbuza, lizaki, kiełbasę, żółty ser, ogórki (zwłaszcza kiszone), lody w wafelku i ciastka czekoladowe.
Na fali kulinarnych marzeń Wikulek wyciągnął z szafki moją książkę kucharską, zasiadł z nią na kanapie i przez dwadzieścia minut, z dzikim błyskiem w oku, oglądał zdjęcia babek, tortów i serników.
A jakim pytaniem wita mnie, gdy wracam skądś* do domu? "Mama kukuku tototo?" [Mama kupiła ciasteczka?] Ciasteczkowy potwór.
* Skądś? Jak to tajemniczo zabrzmiało! A skądże ja mogę wracać bez dzieci, jak nie ze spożywczaka...
Męża komentarz"daleko nie trzeba szukać.." u nas to samo;) pozdrawiamy;))
OdpowiedzUsuń