czwartek, 6 lutego 2014

Jak wykorzystałam obcego faceta w metrze

Dostałam SMS. Że paczka taka-a-taka jest gotowa do odbioru w kiosku na metrze Natolin. Zapakowałam królowe do czołgu, wprzęgłam się w zaprzęg i ruszyłam na południe.

W paczce był film, który onegdaj zamówiłam w jednej z internetowych sklepo-księgarni. W "sposobach dostawy" sklepo-księgarnia proponowała m.in. odbiór osobisty w Ruchu, a że była to opcja najtańsza i rzeczony kiosk znajduje się 500 m od nas, skusiłam się.

Wybrałyśmy się tedy. Zajechałam z królowymi pod kiosk na Natolinie. Uprzejmie spytałam, czy to tu można odebrać przesyłkę taką-a-taką, a pani kioskowa równie uprzejmie odparła, że nie, to nie ten kiosk, proszę szukać wiatru w polu. Po bezowocnym objechaniu innych kiosków na powierzchni ziemi, zstąpiłyśmy windą do głębi, na poziom metra. A tam dwa Kolportery. Kiosku Ruchu brak.

Skonfundowana że hej, zastanawiałam się, czy mnie nabito w butelkę, czy może kiosk się wziął i przeprowadził. I wtedy przypomniałam sobie, że przecież kiosk ma być NA METRZE Natolin, a nie NAD METREM. Czyli pewnie przy bramkach. A bramki są z dwóch stron peronów. Skoro nie ma kiosku z jednej strony, to zapewne jest z drugiej. Tyle że z tej drugiej strony nie zamontowano windy...

Stanęłam u szczytu schodów i rozpoczęłam kalkulację. Jak bardzo zależy mi na odebraniu dziś tego filmu? Bo jeśli mi nie zależy, to mogę przyjść po niego za dwa dni, bez dzieci, CZOŁGU i zejść po schodach jak człowiek. A jeśli mi zależy, to trzeba na szybko obmyślić plan zejścia z bliźniaczym wózkiem po trzykondygnacyjnych, stromych schodach. Cały wic polegał zaś na tym, że nie miałam pewności, czy tam, hen na dole, jest upragniony kiosk Ruchu...

Eh, ryzyk-fizyk - pomyślałam. Wysadziłam Wiktorię z wózka i przykazałam jej nie ruszać się, póki nie sprowadzę wózka na pierwszy podest między schodami. Wikul posłusznie zamarł, a ja zaczęłam staczać czołg z Elunią. Byłam na trzecim schodku, gdy przede mną wyrósł nieznajomy chłop.
- Może pani pomóc? - zapytał. Ani chybi wzruszyła go niedola nas nieszczęsnych. Bo przecież nie ujął go nasz urok osobisty. Królowe były dziś ubrane na rumuńską modłę, żadne tam gronostaje czy futerka, a cherubinkowe kędziorki skryły się pod zgrzebnymi czapkami. Ja miałam czapę z pomponem i zaschniętą kaszę na okularach, a drugi podbródek wesoło dyndał mi na wietrze - innymi słowy, wyglądałam jak zwykle.
- A ma pan chwilkę? - zapytałam nieznajomego.
- Tak.
- Bo wie pan, być może ja nie muszę zjeżdżać do metra. Szukam kiosku Ruchu, bo mam tam odebrać paczkę, ale jak na dole nie ma kiosku, to mi bez sensu tam schodzić...
- Kiosku ruchu? - zapytał. Po czym odwrócił się na pięcie i tyle go widziałam.

Wrócił po 30 sekundach.
- Tak, jest kiosk Ruchu - zameldował.
- A ma pan może jeszcze minutę, czy bardzo się pan spieszy?
- Nie, nie spieszę się - odparł twardo. Niesamowite, trafić w dzisiejszych czasach na kogoś, kto się nie spieszy...
- A czy mógłby pan poczekać tu chwilkę z młodszą córką? Bo tak będzie szybciej, niż znosić wózek. Ja pobiegnę ze starszą i odbiorę przesyłkę.
- Poczekać z dzieckiem? - chyba jeszcze nie wierzył w to, co słyszy, więc szybko dodałam:
- Ona jest bardzo spokojna. Nie powinna sprawiać problemów!
- Dobrze, to ja poczekam - odparł, skołowany, zaglądając nieśmiało do wózka. Elunia spojrzała na niego obojętnie. Miałam wrażenie, że na moment sińce na jej prawym policzku zrobiły się bardziej sine, a krwawa szrama pod okiem bardziej krwawa...

Prędko zarzuciłam Wiki na lewe biodro, z kosmiczną prędkością zbiegłam ze schodów, przebiegłam przez hol i wparowałam do kiosku. Tu chwilę nam zeszło - ekspedientka preferowała chyba arabskie poczucie czasu. Wreszcie jednak wydała nam paczkę i podrałowałam na górę.

Już z dołu schodów zobaczyłam wózek. Ufff, czyli czołgu nie zakosił... Wbiegłyśmy na szczyt. Byli. Elunia i obcy pilnowacz. Stał półtora metra od wózka i rozmawiał przez telefon. Mam nadzieję, że nie z opieką społeczną.

8 komentarzy:

  1. Odważnie! Ja bym pana wysłała po paczkę:-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jakby z nią uciekł? Według policyjnych statystyk, w Polsce nie dochodzi do porwań tak małych dzieci, dokonywanych przez obce osoby. Za to drobnych kradzieży jest od groma i ciut ciut! ;)

      Usuń
  2. Hehe, spróbowałby ją zabrać - odniósłby skruszony po pierwszym buncie pt. "Gdzie jest mama?!!!!!!" ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zanim pojawiłby się ten pierwszy bunt, pan musiałby odpowiedzieć na 540 pytań przechodniów: "A gdzie jest drugi bliźniak? O, gdzie ma pan drugie dziecko? Co się stało z siostrzyczką/ braciszkiem?" Przerabiałam taką przepytkę, gdy byłam w 9 miesiącu ciąży z Elunią. Sprzedaliśmy już wtedy pojedynczy wózek i jeździłam z czołgiem, w którym nonszalancko, na dwóch siedziskach, mościła się królowa Wiktoria. Pewna emerytka pod garmażerką mało zawału nie dostała, bo myślała, że podczas gdy ja kupowałam w najlepszy pierogi, jedno dziecko mi z wózka uciekło ;)

      Usuń
  3. Tak, jak Magrey, też myślę, że bym wysłała po paczkę. Nawet myślałam, że do tego dąży twoja historia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba bliźniaczy wózek zmienia sposób patrzenia na sprawę. Gdy miałam pojedynczy, dla Wikulka jedynaka, tachałam go wszędzie, wjeżdżałam do każdego sklepu, nawet po schodach. Z czołgiem tak się nie da. I to nie kwestia szerokości drzwi, tylko wagi i ogólnych gabarytów - w większości osiedlowych sklepików nie zmieściłybyśmy się w środku, a jeśli nawet, to byśmy zatarasowały cały ruch. Tak więc królowe zawsze zostają przed sklepem, przed warzywniakiem, przed piekarnią. Bardzo często ktoś je wtedy zagaduje. Raz od jakiejś starszej pani Wiki dostała australijski znaczek pocztowy. W niektórych sklepach sprzedawcy wychodzą, by zamienić w dziewczynami kilka słów. Często jest też tak, że Ela pilnuje wózka przed piekarnią, a Wiki wchodzi do środka i wybiera dla siebie i siostry bułki.

      Usuń
  4. No... Przyznam, że wciąż jeszcze mam "gęsiową skórkę" na karku...

    OdpowiedzUsuń
  5. przynajmniej wiem już gdzie szukać mojej paczki ;)

    OdpowiedzUsuń

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)