poniedziałek, 6 stycznia 2014

Czerwone jabłuszko przekrojone na krzyż. Czemu ty matulu krzywo na mnie patrzysz?

Jabłko upada na kuchenną podłogę. Nie z łoskotem. Przecież obrane i ponadgryzane. Z plaskiem upada. Udaję, że nie zauważyłam.
- O! - mówi Wikul, wskazując na jabłkowe truchło. To tyle mojego udawania...
- Wiki, nie wolno rzucać jedzenia na podłogę - podnoszę rozpadający się kawałek i odkładam na kuchenny blat.
- Titi to! Am am!
- Chcesz jeszcze jeść jabłko?
- Ta - odpowiada. Ja podaję, ona gryzie. Resztę natychmiast wyrzuca.
- Wiki, czemu to zrobiłaś? Nie rzucaj jabłka. Jeśli nie chcesz już jeść, daj mi je do ręki. Powiedz: "Mamo, masz" - pouczam, podnosząc z ziemi upuszczony owoc.
- Mama, ma! - Wiki wypróbowuje swoją kwestię.
- Tak. Mamo, masz
- Am am? A-ko-ko? Am am?
- Chcesz jeszcze jabłko? Proszę - Wiki nadgryza. I rzuca.
- Wiki, nie wolno rzucać jedzeniem! Co miałaś powiedzieć?
- Mama, ma!
- Właśnie! Mamo, masz. I ja bym wzięła je od ciebie. Nie rzucaj, dawaj mi - wysapuję, schylając się po walające się po kuchni resztki.
- Am am?
- Jeszcze chcesz?
- Ta.
- Ale pamiętaj, żeby nie rzucać. Daj mi do ręki, jak już nie będziesz chciała jeść. Okej?
- Oke - wielkodusznie się zgadza. Gryzie. Wyciąga rękę w moją stroną. W ostatniej chwili rzuca na podłogę.
A mi ręce opadają. Tam, ręce. Cała opadam niczym to jabłko. Z plaskiem. Z rozbryzgiem na podłogę, ścianę i szafki.
Niemniej jednak piętnaście rzutów i pół jabłka zjadła...

6 komentarzy:

  1. Ja po 3 razie już bym nie dała. I żadne płacze i awantury by mnie nie przekonały. A Pierworodny potrafi drzeć paszczę (po kimś to w końcu ma ;-) ).
    Rzuca jabłkiem? Jej strata. Nie zapadnie na awitaminozę jak nie zje połowy jabłka. Jabłko to ma być jej przyjemność a nie Twoja katorga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, to było pierwsze jabłko od kilku miesięcy… Dawniej robiła w owocach dziury palcami. Odstawiłam więc wszystkie owoce i dawałam jej desery ze słoiczków. Miałam nadzieję, że faza na zabawę jedzeniem już minęła. A tu niespodzianka!

      Usuń
    2. Oczywiście winę za ten stan rzeczy zwalam na BLW. „Pozwol dziecku robić z jedzeniem, co tylko chce. Niech się nim bawi, eksperymentuje, smakuje wszystkimi zmysłami”. Pozwalałam. Bez słowa skargi otrząsałam Wiktorię z pomidorowych maseczek, wyczesywałam kluski z włosów, zeskrobywałam sosy z rąk i nóg. Wikul fanaberie jedzeniowa jak miał, tak ma. I jada porcje dla sześciomiesięczniaków.
      Przy Eluni powiedziałam: Dość! Lecimy słoiczkami! Tylko ja mogę trzymać łyżeczkę! Efekt? Ela je więcej niż Wikul, za to mniej grymasi. Nie rzuca jedzeniem po kuchni (no, przynajmniej nie tak bardzo jak siostra), a gdy dostanie jakieś jadło do ręki, pałaszuje, aż jej się uszy trzesą. I weź tu człowieku słuchaj wychowawczych nowinek… ;)

      Usuń
    3. O tak, też jestem wielką przeciwniczką BLW. Nigdy więcej! Zachciało mi się, psia jego mać, bycia nowoczesną matką. To teraz sprzątam, czyszczę, myję, piorę.

      Ale mimo wszystko, przy każdej takiej sytuacji, ja bym zabierała to czym rzucała. Szybko skuma, że jej się to nie opłaca. I jak przestanie rzucać czymś na czym jej mimo wszystko zależy to i resztą pewnie nie będzie rzucać. Ja mam problem taki, że Pierworodny rzuca tym czego jeść nie zamierza. Jak już jest pełny, jak jest znudzony tym całym obiadem albo gdy stwierdza, że mu tego dnia nie pasuje jakiś konkretny element posiłku, jak na przykład wczoraj papryka – sru na podłogę. I jak wyrzuca to wiem, że mu na tym nie zależy, i tak by tego nie zjadł. Ale już z napojami ta metoda u nas działa. Rozlewa – zabieram, ryczy że chce z powrotem – oddaję pod warunkiem, że nie będzie wylewał. Jak się sytuacja powtarza to już nie oddaję.
      Ale wiem jak to jest się cieszyć jak nie wiadomo z czego, gdy dziecko dokona czegoś tak niosącego nadzieję jak np. zjedzenie połowy jabłka ;-) Od razu człowiekowi, czyli matce, zmienia się perspektywa ;-)
      Pierworodny akurat za jabłko to sam dałby się obrać i pokroić. Ale ostatnio hitem u nas są mandarynki. Długo szukaliśmy takich, które będą idealnie słodkie i soczyste dla Młodego i udało się dopiero tuż przed Świętami. Tak jak się spodziewałam, Młody pokochał ten owoc i jak zaczyna wcinać to końca nie widać. Dwie pochłania na luzie. Przy trzeciej to już zwykle mu podjadam, dla jego dobra, oczywiście, bo ileż można. Próbowałaś dać dziewczynom? Pewno próbowałaś. Ale nie zaszkodzi podsunąć pomysł ;-)
      Na owocowego niejadka polecam też zalanie owoców galaretką. Jest szał. Albo z jabłka możesz też na szybko zrobić domowy kisiel.
      Trzymaj się dzielnie. Nie jesteś w tym sama. BLW to ZUUOO.

      Usuń
    4. Dżizas, ja to zawsze jak się gdzieś wypowiem to mi wyjdzie więcej niż w poście było.

      Usuń
    5. Z mandarynek wyciska sok. Podobnie jak z pomarańczy, grejpfrutów i pomelo. Banany, brzoskwinie, morele, arbuzy, melony i gruszki miażdży w zaciśniętych piąstkach. Kiwi przeżuwa i wypluwa. Ostatni raz jadła chętnie owoce we wrześniu – to była miseczka wiśni. A nie, w tamtym tygodniu podkradła mi jedną zamrożoną malinę. I czasem prosi o plasterek cytryny. Ale żeby tak normalnie zjeść owoc? Nieee. Więc teraz rozumiesz, czemu podnosiłam jej to jabłko tyle razy :)
      Picie przestała rozlewać, gdy zaczęłam je serwować w normalnych naczyniach – porcelanowych filiżankach, szklanych kuflach taty. Swoje dziecięce kubeczki rzucała zawsze – z dorosłą zastawą obchodzi się jak z jajkiem. Elę uczę więc pić od razu z naszych kubków i szklanek – i również jest przy tym uważna, a niekapkami waliła o podłogę i celowo wylewała sobie ich zawartość na spodenki.

      Kisiel jabłkowy, powiadasz? I galaretka? Hmmm, spróbujemy!

      Usuń

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)