niedziela, 22 grudnia 2013

Komu w drogę...

Gdy przestałam być dzieckiem, Boże Narodzenie nagle straciło swój urok i czar. Gdzieś tam rodziło się Dziecko, ale cóż mi było do tego? Miałam na głowie latanie po sklepach za prezentami, gotowanie kapuchy z grochem i pilnowanie, by się karp nie przypalił na patelni. Po wieczerzy padałam na kanapę i pogrążałam się w tak modnych w naszych czasach postdekadenckich rozważaniach o niczym. O tak, nie lubiłam tych świąt.
By odkryć na nowo ich sens, potrzebowałam urodzić dwoje dzieci. Bo skoro narodziny nowego człowieka są tak wielkim cudem, skoro tyle zmieniają w nas i wokół nas, to jak niewyobrażalne jest narodzenie się Dziecka-Boga.
Rok temu o tej porze czekałam na dwa cuda. Elunia miała przecież zjawić się u nas 26 grudnia. Pięknie rodzi się w czas Bożego Narodzenia. Gdy patrzyłam na absolutnie bezbronne maleństwo w moich ramionach, czułam, jak niewyobrażalnie wielka jest miłość Boga, który równie bezbronny oddał się w nasze ręce.
Moi Drodzy, życzę Wam, aby ta miłość przepełniała Was i Waszych bliskich - w te Święta, w Nowym Roku i w całym życiu.

Tymczasem my jedziemy do dziadków. Wiki w podarku wiezie im świeżuśki katar...

PS A kolędę ukradłam stąd. Jak twierdzi autor scenariusza, kogo nie wzruszą dzieci śpiewające kolędy i samotna babcia, ten ma filet z pangi zamiast serca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)