Wypluwasz ją bez znieczulenia, bo tak jest zdrowiej.
Odstawiasz nabiał, bo jej szkodzi.
Masujesz bolący brzuszek.
Nosisz godzinami.
Budzisz się na najcichsze zakwilenie.
Smarujesz żelem dziąsełka.
Czuwasz przy kroplówkach.
Inhalujesz, oklepujesz, pocieszasz.
Smarujesz pupę i podcinasz grzywkę.
Kupujesz bio marchew i eko kaszę.
Gdy upadnie, jesteś przy niej z prędkością FTL.
Motywujesz i wspierasz, gdy kubeczki nie chcą się zmieścić jeden w drugi.
Nie bierzesz do siebie tego, że pierwszym słowem jest baba. Ani że drugim tata.
- Powiedz mama - prosisz pokornie i wytrwale czekasz.
Jesteś świątynią łagodności i pałacem cierpliwości.
Aż wreszcie nadchodzi ten dzień. Córka woła cię! W pierwszej chwili myślisz jeszcze, że się przesłyszałaś, ale wtedy ona, patrząc na ciebie, głośno i wyraźnie powtarza:
- Niania!
W sumie Mary Poppins to bardzo pozytywna postać :)
OdpowiedzUsuńU nas nawet ukochany tato nie jest godzien tytułu (ja, od czasu zaprzestania karmienia się ja liczę w stopniu dużo mniejszym :))).
Wszystko określane jest jednolitym, dudniącym 'tu-duuu'.
TODO powiadasz? Bardzo pracowite dziecko Ci rośnie! albo bardzo naganiające innych do pracy ;)
UsuńNie narzekaj! Niania przynajmniej ma wychodne;-)
OdpowiedzUsuńChodzi Ci o wychodne do Rossmana po kaszki czy do Biedry po pampki? ;)
Usuń:-)
UsuńWdzięczność dziecięcia. Na nią zawsze możesz liczyć.
OdpowiedzUsuńTak, to mój ulubiony oksymoron ;)
Usuń