czwartek, 25 lutego 2016

Pożegnania

Ach, co to był za bal! Sto pięćdziesiąt księżniczek i tyluż wojowniczych rycerzy tańczyło do taktu (bądź nie) przy "Pszczółce Mai".

Oczywista oczywistość, że królowe nie były księżniczkami. Wiktoria postanowiła się przebrać za lud pracujący miast i wsi.
- Ale na pewno nie chcesz być strażakiem? - dopytywałam, bo przecież przez pół roku groziła, że będę musiała zrobić jej ogniotrwałe ubranie oraz zakupić gaśnicę.
- Mamo, strażakiem zostanę, gdy dorosnę. A na bal chcę się PRZEBRAĆ za pielęgniarkę.

Królowa Elżbieta orzekła, że chce być czarnym kotem. Dwa dni zajęło mi przekonywanie jej, by zgodziła się zostać białym.
- Bo, Eluniu, nie mamy czarnych getrów i bluzki, i ogonka. A jako biały kot możesz mieć taki puszysty ogon z paska od szlafroka...
Pasek ją przekonał. Kiedy już było wszystko ustalone i naszykowane, wyobraziłam sobie, jak Elcia, spocona od tańca, wyciera w bielusieńkie rękawy galowej bluzki czarne wąsy, wymalowane na policzkach konturówką do oczu. Trzy kolejne dni przekonywałam królową, by była jednak czarnym kotem...

Potem nastał etap pracy niewolniczej. Nocami obmyślałam co i jak, w dzień dziergałam przebrania: spódniczkę pielęgniarską z mojej ciążowej spódnicy, fartuszek z koszuli, czepek z filcu, torbę lekarską ze starej torebki cioci Idy. Do tego czerwony pasek pożyczony od sąsiadki, dwadzieścia kolorowych plastrów z opatrunkiem i stary termometr elektroniczny (utopiony swego czasu w butelce na mleko) i już - kostium był gotowy. A potem: łachy dla kota z antyżylakowych podkolanówek i mojej bluzki z frendzlowatymi rękawami, ogon z futrzastych, zakopiańskich rękawic, uszy z drucików kreatywnych, pazurki z bladoróżowej tektury.

Królową Annę przebrałam za biedronkę (wiecie, czerwony pancerzyk, czarne kropy, czułka. Klasyka gatunku), a siebie za wróżkę.

Przez myśl mi nie przeszło, że przedszkolny bal karnawałowy będzie dla nas balem pożegnalnym. Zaraz po nim zaczęła się heca z Wiki uszami, potem szpital z Anulką, Eli płuca i brzuszek, moja rozsypka. A teraz mamy kwarantannę. Półtora miesiąca bez przedszkola już za nami, miesiąc przed nami...

Tymczasem królowa Anna pożegnała się z dwiema drzemkami. Jeszcze na początku stycznia uderzała w kimono trzy razy w ciągu dnia. Obecnie zasypia raz. Słownie: RAZ!

W związku z powyższym ją pożegnałam się z kursem hiszpańskiego oraz z czasem na cokolwiek, gdyż od rana do wieczora pilnuje by:
najstarsza nie popychała młodszej,
średnia nie gryzła starszej,
najstarsza nie turlała najmłodszej po podłodze, (Mamo, ale skąd wiesz, że dzidziusie tego nie lubią?)
najmłodsza nie wygrywała włosów starszym
i nie pałętała im się pod nogami, gdy się ganiają,
i nie zżerała ich zabawek,
i żeby nie skakały po sobie,
a gdy robią z siebie "kanapkę", żeby najmłodsza była w roli ketchupu (nie zaś, dajmy na to, masełka),
i żeby nie wchodziły na (górne) półki w regałach...

W międzyczasie latamy po lekarzach, bo, ach, zapomniała wspomnieć, królowa Wiktoria prawdopodobnie pożegna się z trzecim migdałem, a królowa Elżbieta z krowim mlekiem.

Wpisać do kalendarza - poniedziałek, środa, piątek, - 1.30 w nocy - gotowanie owsianki wg kuchni pięciu przemian...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)