niedziela, 10 maja 2015

O straszeniu, sikaniu i socjalistycznym modelu pracy

Teoretycznie rodzę od dziesięciu dni. W praktyce - niewiele z tego rodzenia wynika.

Zaczęło się 1. maja, o czwartej w nocy. Dobrze znany, tępy ból w jednej chwili wykurzył mnie z objęć Morfeusza. - Aniu, cholera - szepnęłam czule do najmłodszej królowej - to naprawdę nieodpowiednia pora. Wstrzymaj się choć kilka godzin...

Bo tak. Rano mogłabym zadzwonić po sąsiadkę, która poczekałaby ze starszymi królowymi na przyjazd cioci Cytrynki, która poczekałaby na przyjazd cioci Idy, która poczekałaby na przyjazd babci Ewy, która z ziemi enerdowskiej do polskiej miała zjechać chwilę po godzinie piętnastej. A w nocy musiałabym zostawić Elę i Wiki z ukochanym tatusiem, a sama, jakąś zapyziałą taksówką, z torbą porodową w zębach, popylać do szpitala. Leżałam tedy w tych bólach jak trusia, bojąc się przekręcić nawet na drugi bok, żeby niczego-nie-przyspieszać (zwłaszcza, że pani doktor prorokowała, jakoby dwa mocniejsze skurcze miały rozwiązać sprawę). O szóstej zapadłam w płytki sen. Po siódmej obudziła się Wiktoria.

Z rodzenia pierwszego maja nic nie wyszło. Owszem, ból trzymał mnie przez pół dnia, ale im bliżej godziny piętnastej, tym mniej był przekonujący. I od tamtej pory rodzę tak po troszeczku. Anna wyraźnie sobie ze mną pogrywa. Kilkadziesiąt, czasem kilkaset, czasem bardzo regularnych, długo nieprzemijających, nasilających się (i co tam jeszcze w podręcznikach piszą) skurczów każdego dnia utrzymuje mnie przy nadziei, że oto JUŻ. A wieczorami królowa odtańcowuje kankana. Och, mówię Wam, jakież ona ma kształtne kolanka! I jak energicznie wywija spódnicą (pępowiną?).

***
Tymczasem Elżbieta dwa tygodnie temu wydała królewskie obwieszczenie, że oto czas się odpieluchować.
- Mamo, chce ublać majtecki i lobić sisi na nocnicek. Juś nie będę nosić pampulka - oznajmiła po prostu w piękny poniedziałkowy ranek.
- Dobrze, kochanie! - zakrzyknęłam, przyjmując twarz pokerzysty, który udaje, że oto ma w ręce karetę asów, podczas gdy naprawdę trafiła mu się co najwyżej para dziewiątek. Oczyma wyobraźni już widziałam te sterty zasikanych getrów i mokrych ścier, te dywany i kanapy, woniejące niekoniecznie Chanelem... I siebie, ciągle na czworakach, szorującą po podłodze ciążowym brzuchem. Chciałam odpieluchować Elę, gdy przybędą ciepła wiosna i babcia Ewa, ale córka najwyraźniej gwizdała na te plany.

Pierwszy dzień, ku memu olbrzymiemu zaskoczeniu, zakończył się wynikiem 4:7. Cztery porażki, siedem sukcesów. Każdy kolejny przebiegał według scenariusza 2:9. (Tak, Elżbieta siusia jedenaście razy dziennie). Ela ogarnia temat totalnie. Nie trzeba jej o niczym przypominać, zachęcać, podpytywać. Przerywa najciekawszą zabawę, oglądanie bajki, posiłek, czytanie książki i z okrzykiem "Ooooo! Sisiiiiii!" biegnie na nocnik. Sama się rozbiera, sama zasiada na tronie, sama otrąbia kolejne zwycięstwa. Jakaż to miła, niewiarygodna wręcz odmiana po długim i znojnym odpieluchowywaniu starszej królowej.

W środku nocy obudził mnie jakiś hałas. Jednym okiem zerknęłam na zegarek (trzecia trzydzieści...), drugim zrobiłam rekonesans w sypialni. Ela właśnie otwierała drzwi i wychodziła do przedpokoju.
- Eluniu, gdzie idziesz? Czemu wyszłaś z łóżeczka?
- Mamusiu, bo chce mi się sisi - odparła zaspanym głosikiem, z lekka zataczając się na boki...

***
Tymczasem. Królowa Wiktoria do perfekcji opanowuje nicnierobienie. Och, jakaż ona jest w tym wspaniała! Jak zręcznie potrafi wybrnąć z każdej sytuacji wymagającej działania! Jakąż ma przy tym cierpliwość! Mnie by cholera wzięła z osiem razy, gdybym miała przez pół godziny chodzić po domu z ciągnącymi się za mną, niezdjętymi do końca getrami. Getry nie raczyły zsunąć się z jednej łydki, królowa zaś nie ma już zupełnie sił, by je zdjąć. Snuje się więc po pałacu, czasem trochę pomarudzi, czasem trochę pochlipie w rękaw, czasem teatralnie rzuci się na łóżko. Ja trwam niewzruszona. Elżbiecie mięknie serce. - Wikulku, ja ci pomogę! - oświadcza i już rzuca się rozbierać starszą siostrę.

Zarządzam sprzątanie zabawek. Wiki podchodzi do klocków, powoli podnosi z dywanu dwie sztuki, powoli zbliża rękę z klockami do skrzyni i... nieruchomieje.
- Ale ktoś musi mi pomóc. Elu, pomóż mi sprzątać.
- Dobze, Wikulku, pomogę ci, ocywiście, ze ci pomogę - z entuzjazmem woła Elżbieta i ochoczo zabiera się do pracy. Wiki jeszcze przez chwilę siedzi nieruchomo przy zabawkach, potem powoli odkłada trzymane w ręce klocki na dywan i kładzie się na kanapie, skąd uprzejmie instruuje młodszą siostrę:
- Jesce psy komodzie, Elu. I w psedpokoju.

6 komentarzy:

  1. Znaczy się - Ania broi ;) I bawi się w najlepsze ;) Popsoci trochę i wyjdzie na dniach, ja już mocno trzymam kciuki i myślę o Was codziennie!
    Sikania w wydaniu Eli zazdraszczam, bo Czwarty ani myśli.
    Mocno ściskam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To Cię pocieszę, że wczoraj było święto regresu - Ela zasikała sześć par getrów ;)

      Usuń
  2. 3mam kciuki za Księżniczkę Annę ;) Dziewczyny tylko uzgadniają hierarchię ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Królową, królową Annę :) U nas same najwyższe tytuły ;))))

      Usuń
    2. Proszę o wybaczenie ;) :):)

      Usuń
    3. Wybaczono, zapomniano ;)

      Usuń

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)