wtorek, 31 marca 2015

Wisienka

Podwójne macierzyństwo to w ogromnej mierze orka na ugorze.

To tłumienie (lub nie) ciągłych burd o to, kto ma siedzieć w rogu, a kto na środku kanapy. To opatrywanie ran po ugryzieniach i zbieranie z arrasów wyrwanych siostrze włosów. To pilnowanie, by cięższa nie zadusiła lżejszej podczas setnej rundy zapasów.

To mozolne tłumaczenie, że owszem, dziś też nie wolno bić się klockami Lego. Ani niczym innym. Ani szarpać za bluzkę. Że każdy pilnuje swojego talerza i nie podjada rodzeństwu obiadu. Że jak już rodzeństwo zaiwani obiad, to nie jest to dziejowa apokalipsa, bo w garze na kuchni czeka dokładka. Że buty młodszej siostry ciągle są za małe na starszą, a spodnie starszej ciągle za duże na młodszą.

Podwójne macierzyństwo to stan permanentnego podnerwienia. Bo jednocześnie czegoś chcą, jednocześnie o tym mówią i jednocześnie zaczynają się awanturować, że mamo, już, szybko.

Ale raz na ruski rok, gdzieś między dwudziestą, a dwudziestą pierwszą awanturą o fioletowy flamaster, zdarzają się takie chwile, gdy kopara opada mi na dywan, a oczy zachodzą mgłą wzruszenia. A potem przez kolejne naście awantur cały czas mam przed oczami ten obrazek. Jak królowa Wiktoria podchodzi do siostry, czule ją przytula i mówi: "Elu, jesteś moim najlepszym człowiekiem przyjacielem".

3 komentarze:

  1. Mam to samo :) Jak starszak tuli młodą i mówi : " Kocham Cię moja mała siostrzyczko " ... a potem się zaczyna o coś wojna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, te chwile miłości braterskiej kolekcjonuję w pamięci jak najcenniejsze perły!

    OdpowiedzUsuń

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)