poniedziałek, 8 grudnia 2014

Kwestia smaku

Dziadek przysłał paczkę z wędzonką. A trzeba Wam wiedzieć, że dziadkowa wędzonka jest najlepsza na świecie. Opalana w drzewie sosnowo-wiśniowym, chrupiąca, pachnąca tak, że pół dzielnicy oblizuje się i ślini jak przy ząbkowaniu.

Rozpakowałyśmy ją komisyjnie w kuchni, przy stole. Wyjęłam z pudła zawiniątko, rozchyliłam papier - O, podsuszana kiełbasa! A tu pewnie polędwica? - zanurkowałam do pudełka po resztę przesyłki. Królowa Wiktoria klęczała obok na krześle i wzdychała - Ach, jakie pysności psiśłał dziadek! Och, jakie pysności psiśłał dziadek! Ach, to jeś takie pyśne!

Tymczasem królowa Elżbieta rozpakowała z papieru dwukilowe pęto kiełbachy, złapała je mocno oburącz i łapczywie wgryzła się w sam środek.

W legendach podadzą, że apetyt odziedziczyła po matce. Na łososia rzuca się niczym lew na gazelę. Podobnie rzecz się ma z wędzoną makrelą. Oraz z wszelaką wędliną, pomidorami i ogórkami, serami, jabłkami i bananami, rodzynkami, owocami nerkowca, suszoną żurawiną, kiszoną kapustą, pierogami, spaghetti, kurczakiem we wszelkiej formie... Pulpety w sosie chrzanowym podkrada z naszych talerzy (pieronem połknąwszy uprzednio swoją porcję). Zaś pajda chleba ze smalcem i kiszonym ogórkiem znika w królewskim pyszczku z prędkością światła. Wszelkie znaki na ziemi i niebie wskazywały wyraźnie, że Elunię cechuje wszystko-szybkożerność...

Wybraliśmy się onegdaj do najlepszej w mieście szwedzkiej restauracji. Czyli do IKEA. My zamówiliśmy klopsiki, królowym zaserwowano nuggetsy z frytkami. Panny ochoczo pochwyciły mięcho w dłonie. Wiki raz po raz zakąszała je frytą, zaś frytki Eli stygły. I stygły. I stygły. Zaczęłam je więc podkradać. Przy trzeciej skradzionej frytce Elunia jakby się ocknęła.
 - Mamo, nie jujaj! [czyt. nie ruszaj] - zawołała oburzona i wepchnęła sobie frytę do pyszczka. Zakręciła żuchwą raz i drugi, na chwilę zastygła w bezruchu... i, wyjąwszy rozmemłaną frytkę z buzi, odłożyła ją na talerz. Sięgnęła po drugą. Pomemłała, pomemłała, odłożyła na talerz. Sięgnęła po trzecią... Tak, zgadliście, pomemłała i odłożyła.

Wychodzi na to, że królowej Elżbiecie nie posmakowały frytki. Wiem, to wydaje się nieprawdopodobne. Bo czy znacie kogoś, komu jak powiecie "Ej, chcesz frytki?", to odpowie "Nieee, dzięki, stary, nie lubię frytek"? Ja nie znam. Znaczy, nie znałam do tej pory...

6 komentarzy:

  1. No, to już znasz:). Za Chiny Ludowe nie trawię frytek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niesamowite! Ale takich domowych, świeżuchnych, z normalnych ziemniaków też nie lubisz?

      Usuń
  2. Mój syn też nie lubi frytek. Ewentualnie skubnie kilka ale z keczupem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ela nie przepada za ketchupem. Znaczy, owszem, zawsze prosi, by nałożyć go jej na talerz, ale prawie nigdy go potem nie tyka :)

      Usuń
  3. Ale zostało wam coś na święta? ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A coś Ty! :) W tydzień zjadła wszystko. Mało tego. Dziadek dowiózł jeszcze trochę, ot, tak ze dwa łokcie, które już też przeszły do historii.

      Usuń

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)