sobota, 16 sierpnia 2014

Oświecenie

Przebłysk pierwszy

Na początku był Bralczyk. Och, nie sam. Z Miodkiem i Markowskim był. I z przyimkiem. (Musicie bowiem wiedzieć, że wszystko zależy od przyimka). Mamo, czi moge pokikać te kąksie [czyt. czy mogę poczytać tę książkę] - zapytała uprzejmie Wiktoria i, nie czekając na odpowiedź, zaczęła wertować strony. Upewniwszy się, że nie ma tam zbyt wielu dużych liter "T jak tata", poprosiła, bym to ja jej poczytała. Więc zaczęłam. Bez mrugnięcia okiem. Zebrało się trzech uczonych mężów, a że o rodzimej polszczyźnie naszej pogwarzyć pragnęli, doprosili mnie do kompanii, bym czas z nimi wesoło spędzając, konwersację moderował...

Przebłysk drugi

Jechałyśmy metrem. Jedna stacja, druga, piąta... Tłok narastał, malał i znów narastał. Ela żarła ciacha, Wiki ciekawie rozglądała się dokoła. Nagle, wskazując naklejkę przy drzwiach, zakrzyknęła euforycznie: O, tam jes napip "Ułałaj!" [czyt. O, tam jest napis "Uważaj!"]. Rzeczywiście, był.

Przebłysk trzeci

Krzątałam się po kuchni, kątem oka obserwując królową Wiktorię - wtryniła nos w "Obiady u Kowalskich" i energicznie przerzucała kartki, mamrocząc coś pod nosem.
- Kochanie, szukasz czegoś? - zapytałam. A ciekawam była wielce, czegóż takiego wypatruje dwuipółlatka w peerelowskiej książce kucharskiej.
- Tak. Losołu [czyt. Rosołu] - odpowiedziała Wiki. - Gdzie jest napip losół? [czyt. Gdzie jest napis rosół?]

Przebłysk czwarty

Rysowałyśmy kredą przed blokiem. Po wykaligrafowaniu piętnastu liter "T jak tata" Wiktoria poprosiła, żebym to ja coś jej napisała.
- Może być sylaba "Ma"?
- Tak. A telas "la"
- Proszę, jest i "la".
- Napip lej.
- Lej?
- Tak, lej.
- A co to jest lej?
- Lej. Jeziolo.
- Aha! Lake?
- Tak, lej. I napip bakok.
- Proszę, jest i bike shop.

Światłość

Wreszcie do mnie dotarło, że nie ma na co czekać. Że to nie chwilowy kaprys, tylko trwający od kilku miesięcy pęd - najpierw do liter, teraz do całych wyrazów. I jakoś tak się dziwnie złożyło, że gdy dotarła do mnie ta oczywista oczywistość, złowiłam w sieci prawdziwą perłę. Poczytałam sobie więc co i jak robić z tym Wikulowym chciejstwem i przygotowałam sylabki.

Wiktoria była zachwycona. Oglądała je z błyskiem w oku, dotykała z namaszczeniem, powtarzała każdą wypowiedzianą przeze mnie sylabę i układała kartoniki w równiusieńkim rządku.

Przepowiedziałyśmy sobie w tym podniosłym nastroju MA, MO, MU, ME, MI i MY, LA, LO, LE, LU, LI, LY i zaczęłyśmy zabawę od nowa.
- Ma - powiedziałam, pokazując sylabę Ma.
- Ma - powtórzyła Wiki, wzięła ode mnie kartonik i położyła na stole. Coś przy tym zamamrotała pod nosem.
- Mo - podałam jej następny kartonik.
- Mo - powtórzyła. I dodała - Tłi.
Udałam, że tego nie dosłyszałam, bo już zaczynałam podejrzewać, co się dzieje...
- Me - przeczytałam z kolejnej karteczki.
- Me. Fol.
- Mi.
- Mi. Faj.
- My.
- My. Sewel.
- La.
- La. Ejt.
- Lo.
- Lo. Naj.
- Lu.
- Lu. Ten! Łan, tłi, for, faj, sewel, ejt, naj, ten! - odliczyła zachwycona królowa.

Dziękuję, Doro. Doprawdy. To już nawet do nauki polskich sylab mi się wciskasz z angielskimi liczbami?

2 komentarze:

  1. Ooo! Cudownie! Przydadza mi sie wkrotce te pomysly na nauke czytania:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak! To u Kaczki w komentarzach takie perły można złowić :)
      (Już się nie mogę doczekać tego Waszego "wkrótce"!)

      Usuń

Ponoć milczenie jest złotem... ale w naszym królestwie preferujemy srebro. I gadulstwo :-)