Tydzień był kosmiczny. Ostatnio trafiają mi się same takie.
Najpierw, w poniedziałkową noc, jakoś tak koło północy, królowa Elżbieta przyszła do mnie do łazienki ze skargogroźbą, że otóż "Mamusiu, ja bardzo nie lubię tak głęboko spać i więcej już nie będę". Zaproponowałam, że możemy położyć się razem, przytulić i ululać, a tymczasem niechże poczekała na mnie chwilę w salonie. Królowa ochoczo przystała na propozycję, wgramoliła się na kanapę i... zwróciła, co jej leżało na wątrobie. Spełniła również swoją groźbę - do rana spała płytko, co chwilę się budząc i żądając masowania brzuszka.
Rano wstała cała w skowronkach. Do przedszkola już jednak nie poszła. Obie królowe szalały tedy w zamku, aż tynk leciał z kamiennej zaprawy.
Pod wieczór królowa Wiktoria dostała gorączki. Włączyła również pełnometrażowy tryb marudzenia nie-mam-siły-boli-mnie-głowa-ucho-noga-niech-mnie-ktoś-przytuli-niech-mnie-nikt-nie-rusza. O dwudziestej nie zdzierżyłam i podałam jej paracetamol, choć doskonale wiedziałam, co to oznacza. W przeciągu pół godziny królowa ozdrowiała. Zasnęła, cała w skowronkach, grubo po dwudziestej drugiej.
A tuż po północy gorączki dostała Elunia.
Rano wstały obie w skowronkach. Do przedszkola już jednak nie poszły, bo, wiadomo, trzeba poobserwować, czy coś się z tych gorączek nie wykluje. Obie królowe szalały więc w zamku...
W czwartek się zawzięłam i odesłałam je do przytułku, by wolny czas wykorzystać na shoping (Lidl) i SPA (cztery prania).
W piątek wieczorem królowa Wiktoria dostała... no... wiecie czego. Jak nie urok, to. Gdy próbowałam namówić ją do wypicia smecty, do nieuroku dołączył też paw królowej. Położyłam smętne zwłoki spać, a sama zakasałam rękawy. W jedną rękę złapałam domestos i ścierę do podłogi, w drugą rękę ocet i ściereczkę do mebli, w trzecią rękę - cif i gąbkę do ścian. Czyszczenia wymagała bowiem cała kuchnia i pół zamczyska. "Tylko nie rota, tylko nie rota! Żeby to tylko nie było rota!" - mamrotałam pod nosem, pucując klamki i krany. Położyłam się grubo po drugiej.
W sobotę upchnęłam w pralce sześć prań (trzy załadunki bębna stanowiły pluszaki starszych królowych i szmaciaki Anny), a w królowej Wiktorii pół gorzkiej czekolady, paczkę paluszków, dwadzieścia biszkoptów, trzy banany i pół ciasta drożdżowego. Oraz nieco węgla o smaku coli. Królowa była cała w skowronkach. Czy mam dodawać, że obie z Elżbietą szalały tak, że tynk leciał?
Ostatecznie rota okazało się nie być rota. Gdym w niedzielę skrobała źmioki do obiadu, dopadło mnie olśnienie. Że przecież dwa dni temu królowe malowały farbami. Że poprosiły o ziemniaki i robiłyśmy z nich pieczątki. Że Wiktoria ugryzła pół swojej pieczątki... Niby od razu wypluła, ale kto ją tam wie, czy wszystko.
Postanowienie końcowe. Spędzać czas z dziećmi mniej kreatywnie...
O zesz, ale sie u Was dzieje! W czasie czytania troche sie smialam, a troche zastanawialam, czy mnie do reszty porabalo, bo oznajmilam mezowi, ze jednak sie zgadzam na te piatke dzieci...;-) Ps. Czekolada, biszkopty, paluszki... szkoda, ze to nie moze byc codzienna dieta (na pewno nie moze??). Byloby o tyle prosciej!
OdpowiedzUsuńJak nie może, jak może! Mam wrażenie, że od czterech lat jadam głównie to ;)
UsuńOd wielu lat zastanawiam się, jak one to robią - potrafią nie spać, wymiotować, gorączkować, a rano - jak te ptaszyny na nieboskłonie! Dałby ktoś matkom choć ułamek tej "ernegii"! A numer z ziemniakiem stary jak świat ;-)
OdpowiedzUsuńMłodość! Takie cuda czyni młodość! Gdy sięgam pamięcią do czasów sprzed dzieci, też widzę się całą w skowronkach po nieprzespanych nocach :)
Usuńułaaaaaaaaa.. wesoło ;) u nas Ospa! chcecie? :)
OdpowiedzUsuńJa miałam, starszaki szczepiłam, młodą też planuję (jeśli zdążę). Ale gdybyś chciała coś z naszego asortymentu, wal śmiało, wyślemy karocą z dyni ;)
UsuńJa nie miałam okazji zaszczepić .. albo chore albo coś i tym sposobem same załapały . 1/3 przedszkola ma ospę , 1/3 chodzi fioletowa :)
OdpowiedzUsuńJa już podziękuję za jakiekolwiek przesyłanie nam dobrodziejstw . 4tygodnie (prawie ) w domu mi całkowice wystarczą ;)